Naczelny
Strajk nauczycieli. Podsumowanie gorącego kwietnia.
Dzisiaj trudny temat — kwietniowy strajk nauczycieli, największy i najdłuższy strajk w historii polskiej szkoły, a zarazem trzy gorące tygodnie w murach Tuwima, gdzie strajkowali niemal wszyscy „zdolni do noszenia kredy”. Od razu też uprzedzam, że poniższy wpis nie wpędza mnie w samozachwyt. Długo się do niego zabierałem i wciąż jeszcze nie wydaje mi się ukończony, a sam temat jest drażliwy i mocno naładowany emocjami. Z drugiej strony czas mija…
Nie chcę przynudzać, ale na początku wypada podać kilka suchych danych. Po pierwsze, strajk trwał trzy tygodnie (nawet podczas Świąt Wielkanocnych). Po drugie, strajkowano wyjątkowo masowo. W naszym mieście do protestu przystąpili nauczyciele z większości państwowych placówek oświatowych — połowy przedszkoli oraz wszystkich podstawówek (22) i szkół średnich (17). Po trzecie, strajk wcale się jeszcze nie zakończył, tylko został tymczasowo zawieszony.
Magiczny tysiąc…
Wydaje się, że w mediach i na ulicy przeważa prosty przekaz: doszło do strajku, gdyż nauczyciele domagali się podwyżki płac o tysiąc złotych. Rzadziej słychać, że uczący walczyli o godność zawodu i zmiany w oświacie, że podobnie jak inni mają na utrzymaniu rodziny, a pensje rosną bardzo wolno. Mówimy o materializmie, twardym stąpaniu po ziemi, czy też obraz jest bardziej złożony? Każdy ma oczywiście prawo do swojej opinii, byle by ją sobie wyrobił w uczciwy sposób. Niekoniecznie pod wpływem jednozdaniowych komentarzy z forów internetowych i memów, gdzie można przeczytać, że „nauczyciele podpalili katedrę Notre Dame”… 🙁
Dobra, wróćmy do naszej szkoły. W Tuwimie strajk trwał od ósmego do dwudziestego piątego kwietnia i został zawieszony wkrótce po klasyfikacji maturzystów przez Radę Pedagogiczną. W godzinach pracy nauczyciele nie mogli sprawdzać wypracowań i klasówek, wpisywać ocen do dziennika, ani nawet sprzątać „bałaganu” w swoich szkolnych szafkach. Byli pozostawieni myślom w swoich głowach i — nie ukrywajmy — emocjom. Nie było fety.
Jeżeli już ktoś świętował, to Sfera i inne sklepy, sklepiki i lokale gastronomiczne. Słyszałem, że każdego dnia dłużej liczyły utarg po tłumnych odwiedzinach uczniów…
Podczas protestu nauczyciele Tuwima intensywnie obserwowali rozwój sytuacji „strajkowej” w kraju. Niektórzy chronili się przed rzeczywistością przy stole z grami planszowymi, gdzie brylowała gra strategiczna „Catan”, a później zwykłe kostki do gry. Nawiasem mówiąc, trudno o trafniejszą parafrazę sytuacji w oświacie, gdzie kolejne dni przynosiły strajkującym rozmaite zaskakujące nowiny.
Większość strajkujących „zabarykadowała się” w pokoju nauczycielskim, natomiast przedstawiciele rebeliantów — Komitet Strajkowy — okopali się na uczniowskiej portierni, gdzie biło drugie serce rewolucji (sam nie wierzę, że to piszę, ale cóż — Lenin wiecznie żywy :)). To tam codziennie tworzono listy strajkujących na następny dzień i szczególnie wnikliwie komentowano rozwój strajku w Tuwimie i innych szkołach.
Od czasu do czasu w gronie protestujących padały krótkie, wymowne słowa — „Od jutra kończę strajk. Dłużej nie dam już rady”. W takich sytuacjach nie oczekiwano wyjaśnień, nikt nikogo nie osądzał ani nie piętnował rozpalonym żelazem jako „łamistrajka”, albo odwrotnie — jako „fanatyka rewolucji” czy „dżihadystę”. Na szczęście. Słyszałem niestety, że w innych szkołach dochodziło czasami do ostrych kłótni między strajkującymi i niestrajkującymi.
A uczniowie Tuwima? …Szkoła bez uczniów to bardzo dziwne miejsce. Smutne.
W ostatnim tygodniu strajku w szkole dominowało milczenie, nauczyciele pozamykali się w swoich światach wewnętrznych na cztery spusty. Nie było fety, była bryndza. Wreszcie ogłoszono zawieszenie protestu. Jedna z pań nauczycielek się popłakała, wcale nie dlatego, że magiczny tysiąc przeszedł jej koło nosa.
Tutaj zawieszam wpis na temat strajku…
Pozdrawiam ze swojego fotela na koniec szarego, deszczowego dnia 🙂
Nasza kapsuła czasu
Nadejście nowego roku nastraja do rozmyślań nad przemijaniem i zmienną naturą rzeczywistości. Pierwszoklasista może sobie pomyśli, „jeszcze niedawno piaskownica, a dzisiaj Tuwim”. Ktoś starszy dokona obserwacji w stylu buddyjskim, „wydaje mi się, że jestem czasownikiem”. Tempus fugit — czas ucieka. Czy da się coś na to poradzić?
W Tuwimie wymyśliliśmy sposób.
Grudzień 2018. Skarpa przed szkołą, na skarpie ludek szkolny tłoczy się wokół dziury wykopanej w ziemi. Niebo nad głowami szare, wieje wiatr. Ludek stoi i czeka na rozpoczęcie wydarzenia, obok kręci się kamerzysta. — „Niech się pan schowa z tyłu, wygląda pan jak grabarz!” — słychać krytyczne słowa Pani Doroty pod adresem Pana Konserwatora, który stoi tuż przy uczniach w swoich pancernych gumowcach. Pan Konserwator cicho odsuwa się na dalszy plan. To On wygładzi ziemię po tym, jak kapsuła czasu wyląduje w wykopanym dołku.
No właśnie… kapsuła czasu. Ludzie od zawsze próbują zamykać teraźniejszość w różnych trwałych pojemnikach — z kamienia, metalu, albo z liter. Chcą zostawić przyszłym pokoleniom pamiątkę po sobie, coś czasoodpornego. Nasza kapsuła nie jest zbyt cenna materialnie, ale kiedyś będzie mieć swoją wartość pamiątkową. Z zewnątrz to po prostu metalowa walizka, szkło, plastik, papier i płótno — bez szansy na recykling 🙂 A w środku my — nasze zdjęcia, mundurek hotelarza, szkolne broszurki i list do ludzi z przyszłości w solidnej flaszce. Film, na którym śpiewamy hymn i wypuszczamy w niebo biało-czerwone baloniki. MP3 z rapującą Panią Marysią, ponad sto fotek z rajdów, praktyk zawodowych i różnych szkolnych wydarzeń, magazyn samorządowy ze wzmianką o szkole. Wszystko zapakowane do worków (ich wyloty szczelnie stopiło żelazko, nawet mrówka się nie przeciśnie do celulozy w środku) i solidnej metalowej walizki ze sklepu Jula.
Pan Dyrektor zagląda w dołek i rozpoczyna się uroczystość. Kamil z 3 at odczytuje krótkie pismo adresowane do przyszłych pokoleń. Wylicza wobec zgromadzonego tłumku zakopywany inwentarz. „Błogosławi” znalazcę, który w przyszłości zadba o rzeczy w znalezionej walizce. Wygłasza też niewinną klątwę, która nasyła na ewentualną „psuję z przyszłości” mrówki, pijawki i jeże. Na szczęście lista nieszczęść nie obejmuje komorników.
Ojciec Kacper z parafii Św. Juliana unosi walizkę nad dołkiem.
Kacper: „Niech przetrwa na wieki wieków!”
Chór grabarzy: „Amen!”
Wielebny kładzie kapsułę na dnie jamy. Na walizkę — niczym na umrzyka — sypią się grudki ziemi. Tyle tylko, że skrzynka ma kiedyś ożyć, za sto lat albo i więcej… 🙂 Ocaleje… pewnie ocaleją też pancerne gumowce Pana Konserwatora, ale to już inna sprawa 🙂
W ruch idzie łopata. Żegnaj kapsuło, będzie mi Cię brakowało!
Pozdrawiam wszystkich!
Milicjanci, demonstranci i zwykli spryciarze. Happening jak rzeczywistość…
Czwartek, ósmy listopada. Szkolnym korytarzem tupie rozkrzyczana grupa dziewcząt. Żądają jednego: „Kobiety na traktory!!! Kobiety na traktory!!!” Zaraz sobie przypominam, że dzisiaj w szkole odbywa się happening zorganizowany z okazji Obchodów Święta Niepodległości. Jak się jeszcze okaże, wydarzenie przeniesie szkołę w okolice końca Pierwszej Wojny Światowej oraz do epoki PRL, pokaże też, jak nasz kraj odzyskiwał niepodległość w 1918 oraz 1989 roku.
Całość wyreżyserowała Pani Gosia. Będzie gorąco. Pamiętam szkolne spektakle Pani Profesor, na których zawsze działo się coś spektakularnego 🙂
Dzisiaj jest podobnie. Oto jedna ze scen — czasy komuny, lud pozuje z papierem klozetowym, który był wtedy trudno dostępny — na Polaka ponoć przypadało rocznie siedem rolek (zabawne szczegóły tutaj). Ładniej byłoby powiedzieć „papier toaletowy”, ale lud pracujący PRL odwiedzał klozety, „toaleta” kojarzyła się ze schludnością i „burżujstwem” (trochę przesadzam) 🙂
Grupka robotników, po prawej z przodu rozpoznaję brygadzistę Mateusza. Na mój gust kombinatorzy, których zna każdy człowiek w potrzebie — papier klozetowy to cenny towar w biednym PRL, a spryciarze zapewne wynoszą go po cichu z pracy i „opylają” potrzebującym. Willi z tego nie będzie, ale może nasi spryciarze dorobią się kolekcji winyli?
Zwolennicy Partii i głowy państwa, Władysława Gomułki. Zadowoleni posiadacze papieru toaletowego oraz ci, którzy szczerze wierzą w system socjalistyczny. A na środku u góry szczęśliwy milicjant. Chwila, czy to nie Mateusz, handlarz papierem klozetowym? Ten to się umie życiowo ustawić… 🙂
Zakład pracy Twoim drugim domem! Napis niczym żółta wywieszka w pobliżu przewodów wysokiego napięcia, „DOTKNIĘCIE GROZI PORAŻENIEM I ZGONEM!”. Sympatyczne dziewczęta oczywiście w strojach z epoki.
Zła wiadomość dla miłośników bimbru: dziewuszce po lewej u góry wyrasta z głowy kijek z dramatycznym napisem: Bimber przyczyną ślepoty! Tak propaganda PRL załatwia edukację.
Politycznie kraj jest uzależniony od Związku Radzieckiego. Obywatele są kontrolowani przez państwo. Dosyć…
Władza nie lubi demonstrantów. Kogo by tu… zahaczyć…? Kogo by tu…
Zahaczone…
Jedno z kluczowych wydarzeń, które przyczyniły się do powrotu niepodległej Polski w 1989 roku — Okrągły Stół. Władza zasiada do rozmów z opozycją. Kluczowy moment happeningu.
Oto historia pół żartem, pół serio. Moim zdaniem, strzał w dziesiątkę 🙂
Jak powiedziała mi Pani Gosia, do udziału w happeningu zgłosiło się około czterdziestu uczniów z różnych klas. To świetny wynik, dobrze, że ludek chce się angażować w podobne eventy. Niepodległość też nam wywalczyli ludzie, którym — mówiąc potocznie — „się chciało”. Chociaż, oczywiście, kosztowało Ich to znacznie więcej. Pamiętajmy o Nich i przełomowych chwilach w naszej historii.
Pozdrawiam Panią Gosię i uczestników happeningu, oraz wszystkich czytelników!
Destynacje i nie tylko — odpytuję Profesora z Geografii…
Na przełomie lutego i marca przyszłego roku kolejna grupka Tuwimowców uda się na praktyki zagraniczne w ramach programu Erazmus +. Będzie tych włóczykijów siedemnastu, a polecą — ni mniej, ni więcej — do Anglii i Hiszpanii. Postanowiłem nieco zgłębić ten temat w rozmowie z naszym Profesorem od Geografii. No cóż…, z rozmowy wyszedł wywiad-mutant, w którym ostatecznie spotkały się bardzo różne wątki: praktyki zagraniczne, wyciąganie ryb z wody i poszukiwanie drogi życiowej przez Profesora — znaczy się, Pana Jarosława. Oto fragmenty rozmowy:
Ja — Panie Jarku, jaka jest Pańska ulubiona destynacja turystyczna?
Pan Jarosław — Bieszczady. Jeszcze za czasów studenckich bardzo często jeździłem w Bieszczady. Był to początek lat dwutysięcznych. Bieszczady były wtedy takie kameralne i wyjątkowe. A że jeszcze dodatkowo jestem wędkarzem, toteż na Solinie zawsze tam trochę rybek się nałapało. W roku 2016 odwiedziłem Bieszczady ponownie, ale to już niestety nie jest to samo. Mnóstwo ludzi, szlaki są zadeptane, a na Solinie ryba nie bierze… Jeżeli chodzi o destynację zagraniczną, to przyznam, że lubię jakoś jeździć do Grantham. Lubię angielski, małomiasteczkowy styl tej miejscowości, etniczną różnorodność jej restauracji. Lubię tam jeździć z dzieckami.
Ja — Jaką destynację wybrałby Pan dla naszych uczniów, gdyby można było zrobić praktyki w dowolnym miejscu na świecie?
Pan Jarosław — Kiedyś powiedziałem uczniom: „a… puśćmy se Erasmusa na Malediwy”, i to się uczniom spodobało. Niestety, Malediwy leżą poza Unią Europejską (na Oceanie Indyjskim). Islandia byłaby ciekawa, ale trzeba znaleźć tam hotel, problemem jest też pięć godzin lotu i ceny na miejscu.
Tutaj króciutkie audio 🙂
Ja — Czy wiadomo, ilu uczniów szkoła wysłała do tej pory na praktyki zagraniczne?
P. J. — Biorąc pod uwagę wszystkie projekty, lata i ludzi, którzy te wyjazdy organizowali, wyjdzie ponad pięciuset uczniów.
Niech lecą dzieciska w świat szeroki… Dokąd Tuwim jeszcze je pośle?
Ja — Zapytam o destynację zawodową: jak to się stało, że wybrał Pan pracę szkolnego geografa? Albo — mówiąc ogólniej — nauczyciela?
P. J. — Skąd geografia?… Po ukończeniu technikum elektronicznego w bielskim Mechaniku zacząłem się rozglądać za kolejną szkołą. I za dziewczynami. Spodobała się uczennica z Liceum nr 7 w Wapienicy (a więc z ówczesnego Tuwima!). Spotykaliśmy się tam. A gdy wybrała się do Krakowa studiować geografię, musiałem wybrać ten sam przedmiot i miasto. W technikum było bardzo mało geografii, więc samodzielnie douczałem się do egzaminu wstępnego na wspomniane studia. Co zaskakujące — zdałem egzamin, a dziewczyna nie 🙁 Takie coś się porobiło… W Krakowie już zostałem, polubiłem geografię… i poznałem moją obecną żonę. A skąd w moim życiu nauczanie? Też jakoś tak dziwnie wyszło. Miałem pomysł na życie: geografia przestrzenna, praca urzędnika w jakiejś gminie, zajmowanie się planami zagospodarowania przestrzennego… Ale znajomi wyciągnęli mnie na studia pedagogiczne. No chodź, posiedzimy tam… I trafiłem na te studia. Po studiach dostałem wymarzoną pracę w urzędzie, ale po trzech miesiącach wiedziałem, że to nie dla mnie. NIC tam się nie działo, siedziało się tylko, nuda STRASZNA. Idąc za radą znajomej zmieniłem pracę, poszedłem do liceum uczyć geografii oraz… podstaw przedsiębiorczości. W 2004 r. przyszedłem do Tuwima.
Ja — Jakaś recepta na odpoczynek po długim dniu? Ryby i siedzenie z wędką jeszcze są?
P. J. — Teraz już rzadziej. Zresztą wprawdzie lubię wędkowanie na siedząco, ale specjalizuję się w łowieniu pstrągów potokowych. Biegam lub spaceruję wzdłuż górskich rzek i próbuję „wyhaczać” ryby z różnych miejsc. Mój rekordowy pstrąg miał 57 centymetrów. Obecnie zazwyczaj łapię NO KILL, tak więc po złowieniu rybka wraca do wody… Lubię też sport, uwielbiam oglądać sport… Ale czy to wypoczynek? Zasiadam przed telewizorem, oglądam i tak się stresuję, że jestem szczęśliwy, jak już się skończy.
Ja — Wielu uczniów zauważyło, że chodzi Pan do szkoły „w kratkę”. Skąd ten „nałóg”?
P. J. — Kratka to kolor. Życie musi być kolorowe! Nie powinno być monotonne.
Pozostańmy z ostatnim zdaniem Profesora w głowach. Pozdrawiam wszystkich, w tym oczywiście Pana Jarka i pozostałych nauczycieli, którzy właśnie mają swoje święto — życzę Im wszystkiego najlepszego w pracy zawodowej i w życiu osobistym 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂
Podkład muzyczny do materiału audio pochodzi z utworu Tribal Island, strona www.OurMusicBox.com, jego autorem jest Jay Man.
Powrót do Epoki Lodowcowej
Początek października. Parę dni temu było dość zimno, niektórzy bywalcy Tuwima siedzieli w klasach ubrani w bluzy, a nawet kurtki. Strój szkolny stanowił dodatkowe ocieplenie drżących ciał, chociaż zdarzały się też osoby w samych T‑shirtach z nadrukowanymi palmami — tym było chyba jak w tropikach. Palmy, „waciaki” z bluz i kurtek oraz klasyczne mundurki patrzyły zgodnie jak odchodzi lato.
Na zimę jesteśmy przygotowani. Budynek szkoły jest ocieplony. Nie to, co w początkach roku szkolnego 2009–2010, gdy z sypiącego się budynku przy ulicy Jaskrowej Tuwimowcy przenieśli się do sypiącego się gmachu przy Filarowej. Trochę przesadzam, budynek przy Jaskrowej raczej nie miał przed sobą przyszłości — ściana zewnętrzna w sali 32 ruszała się wesoło, przez szczeliny pewnie dałoby się grypsować, stan całości był zdecydowanie zły. Gmach przy Filarowej był nie tylko w lepszej lokalizacji, ale i w lepszym stanie — raz tylko wypadło okno, ale reszta pozostała niewzruszona. Gorzej, że brakowało sal, a sam budynek nie był ocieplony 🙁
W zimniejsze dni uczniowie Epoki Lodowcowej chyba też chowali się w „waciakach”.
Na szczęście przyjechał styropian.
Właściwie przyjechało kilka ciężarówek ze styropianem, a oprócz tego koparka, która zaczęła kopać szkolną fosę. Tuwimowcy niewątpliwie poczuli „jesień średniowiecza” i poznali, czym jest przebywanie w oblężonej twierdzy. Patrząc w okno człowiek dostrzegał po drugiej stronie dyskretny cień ciągnący za sobą po rusztowaniu płachtę styropianu. „Dzień dobry!” „A… dzień dobry…”
Ponadto brakowało sal. Klasy 217 i 218 dopiero powstawały kosztem szkolnego korytarza. W niektórych salach dwóch nauczycieli prowadziło jednocześnie dwie lekcje. Jeden miał biurko, a drugi krzesło w kącie. Tablicę dzieliło się na połowę, a gąbką ludzie Epoki Lodowcowej dzielili się jak mięsem mamuta. Lewym uchem uczeń poznawał niemiecki, a prawym angielski. Mógł sobie przełączać kanały. Zanim sale 217 i 218 zostały ukończone, zdarzały się nawet lekcje na stołówce szacownej Samochodówki. Uczniowie wspomnianej szkoły spożywali zupę lub kotlet, dzwonili sztućcami o talerze i omawiali problemy egzystencjalne, a Tuwimowcy siedzieli z boku, wdychali zapach obiadu i robili sobie listening z angielskiego. Tak angielski trafiał przez pusty żołądek do serca.
Dzisiaj mamy w szkółce całkiem ciepło, ale cywilizacja „skór i futer” nie wymarła. Fakt, niektórzy rzeczywiście źle znoszą niższą temperaturę, trudno. Tylko co powiedzieć, gdy opatulony ludek siedzi przy otwartym oknie? Jaki jest jego sekret — czy ma coś do ukrycia?… 🙂
Pozdrawiam wszystkich marznących!
22.06. Kropka na koniec dziesięciomiesięcznego zdania :)
Liczba obwiedziona czerwonym kołem w kalendarzu tuż tuż. Czerwone koło ratunkowe… No, może nie przesadzajmy, rok był długi, więc to oczywiste, że wszyscy jesteśmy nim przynajmniej trochę zmęczeni. Najwyższa pora na łapanie świeżej energii. Trzeba poskładać się w całość, odetchnąć od szczegółów, odkurzyć rower z piwnicy, albo paść plackiem na tapczan, sięgnąć do komórkę i zaprosić się do starych znajomych.
Z tego co wiem, mało kto wytrzyma spokój biernego wypoczynku przez dziesięć tygodni, jakie dzielą nas od kolejnego rozdania kart. Pytam uczniów drugiej klasy o ich plany na wakacje — wielu odpowiada, że ma nagraną jakąś pracę. „Dużo będzie tej pracy?”. „Dwa miesiące (serio)”. „Aż tak potrzebujesz kasy?”. „Tak, zbieram na wakacje”…
Przepraszam Pana Profesora za wmontowanie Go w powyższy komiks i za słowa, których nigdy nie powiedział 🙂 Przynajmniej nie do końca, gdyż — o ile się orientuję — Profesor faktycznie preferuje aktywny wypoczynek, ma ogród i krety ryjące tam swoje korytarzyki, oraz grubaśnego Szekspira na półce w gabinecie. Zdjęć użyłem, gdyż dobrze pokazują stan ducha człowieka, który „doczłapał się” wakacji: uciechę z wolnego czasu i swoistą trudność z aklimatyzowaniem się do nowych warunków. Kto przez dziesięć miesięcy biegał jak zając, nie zamieni się tak łatwo w leniwego ślimoka… A może się mylę? Zgoda (przestań już kiwać głową), tacy także istnieją.
Pozdrawiam zające i ślimaki. Liczba obwiedziona czerwonym kołem w kalendarzu tuż tuż…
Udanych wakacji!