TUWIMATOR

Noworoczna kapela

Co tu dużo mówić…

Witaj­cie w Nowym Roku! Dużo zdro­wia, pomyśl­no­ści, dóbr wsze­la­kich w obfitości!

Anio­łek — Lek­cji mądrych i humoru…

Dia­bo­łek — …zdro­wia, gro­sza do oporu!

Przyj­mij­cie pod swój dach nowo­rocz­ną kape­lę, a wraz z nią pio­sen­kę ludo­wą chło­pów z Wyso­czy­zny Fila­row­skiej. Będzie śpie­wać trzech chło­pów — pano­wie Jarek, Arek i Piotr, oraz — gościn­nie — jed­na gospo­dy­ni, pani Wiesia.

Czwórka

Kolęd­ni­cy nie­co zmę­cze­ni i zagry­pie­ni, za to z ser­du­chem na dłoni 😉 😀 😉

Anio­łek — Zatu­paj­my, zaśpiewajmy…

Dia­bo­łek — …i po domu zahulajmy!

Jest Nowy Rok, szko­da tyl­ko, że bez odro­bi­ny śnie­gu. Oczy­wi­ście takie­go chru­pią­ce­go pod buta­mi, a nie chla­py lub szklan­ki. Z dru­giej stro­ny, brak metro­wych zasp i tych para­dok­sal­nych sytu­acji, gdy po uli­cach nie jeż­dżą płu­gi, a wszy­scy kie­row­cy są zaorani 😀

Co przy­nie­sie rok 2024? Na razie widać zmia­ny w pla­nie lek­cji, nad któ­ry­mi natru­dził się zacny per­so­nel naszej szko­ły… Zamy­kam Mobi­dzien­nik i wra­cam do nowo­rocz­nej celebracji.

Po domach chodzimy,

kolę­dy nucimy.

Bab­ciom chle­buś damy

i cuś zaśpiewamy.

Łoj di-ri-di łoj di-ri-di

Łoj di-ri-di łoj di-ri-di

Hej, Kolę­da Kolęda!

Anio­łek — Oby­śmy byli dla sie­bie lep­si w tym roku!

Wię­cej słów dzi­siaj chy­ba nie trze­ba, czas na wer­sal­kę. Do zobaczenia!

Loading

Face­bo­ok Comments

Opowieści „z krypty”, czyli pokój, który był, ale zniknął..

Witaj­cie. Boha­te­rem dzi­siej­sze­go wpi­su nie będzie oso­ba ani szkol­ne wyda­rze­nie, lecz pokój. Kon­kret­nie pokój nauczy­ciel­ski w budyn­ku na ul. Asny­ka, któ­ry tej jesie­ni zakoń­czył swój żywot. Nie­daw­no mie­li­śmy Hal­lo­we­en, więc będę kon­ty­nu­ował ten temat w kli­ma­cie łagod­nej makabreski.

Na począt­ku pod­kre­ślę, że na inny pokój nie­ste­ty nie pozwa­la­ły nam warun­ki loka­lo­we. To, że pokój był, już samo w sobie zali­cza się do pozy­ty­wów. Nauczy­cie­le mogli tam szu­kać odro­bi­ny odosob­nie­nia i ciszy, zebrać myśli. Nie da się jed­nak ukryć, że owo pomiesz­czon­ko było dość… nie­ty­po­we. Wyglą­da­ło tak:

Pierwszy pokój nauczycielski na Asnyka

Było ciem­no i bra­ko­wa­ło miej­sca na cokol­wiek poza sto­łem. Jeśli chce­cie wie­dzieć, z czym mi się koja­rzy ten widok dwa tygo­dnie po Hal­lo­we­en, to już piszę: ze słyn­nym obra­zem Rem­brand­ta pt. „Lek­cja ana­to­mii dok­to­ra Tulpa”…

Doktor Tulp

Tyl­ko świa­tło i kolo­ry na obra­zie z nie­bosz­czy­kiem tak jak­by bar­dziej żywe.

Na usta ciśnie się suchar: „zapra­sza­my do środ­ka, spo­czy­waj w poko­ju” (z mru­gnię­ciem oka). Tyle, że cia­ło peda­go­gicz­ne osią­ga­ło w środ­ku masę spo­czyn­ko­wą, ale nie­ko­niecz­nie się wyci­sza­ło. Cza­sa­mi w poko­iku docho­dzi­ło do oży­wio­nych dys­ku­sji. Zwłasz­cza wte­dy, gdy spo­ty­ka­ła się duża gru­pa nauczy­cie­li — w pory­wach chy­ba ośmiu, ostat­ni z jed­ną nogą na korytarzu.

Sepul­kral­ny kli­mat pomiesz­cze­nia uda­ło się osta­tecz­nie zła­go­dzić. Na ścia­nę tra­fi­ły trzy obrazy:

Obrazy na Asnyka

Przy­bi­łem, zoba­czy­łem, zwy­cię­ży­łem”  😉 (cały czas piszę z sympatią!)

Dwa pierw­sze moż­na wie­szać na każ­dym boku. Trze­ci obraz powi­nien wisieć tak, jak to zro­bio­no. Spo­czął koło eks­pre­su do kawy, ale rów­nie bli­sko sto­łu do badań ana­to­micz­nych jak wszyst­ko inne — to mar­twa natu­ra pt. „Nie­bie­ski ter­mos”. Inne moż­li­we tytu­ły to „Memen­to mori” i „Uczeń roz­my­śla­ją­cy przed tabli­cą nad zagad­ką egzy­sten­cji”. Zbliżenie:

Zemsta Picassa

Kto nie zmie­ścił się w poko­ju, musiał prze­by­wać na kory­ta­rzu. Przy oka­zji mała zagwozd­ka — na kory­ta­rzu znaj­du­je się tajem­ni­cza wnę­ka, a nad nią ostrze­gaw­czy trój­kąt:  czyż­by sto­isko dla nauczy­cie­la na dyżu­rze? Wnę­ka jest niska, więc zmu­sza­ła­by do gar­bie­nia się — obec­nie tkwi tam kosz.

Korytarz na Asnyka

Nowy pokój nauczy­ciel­ski powsta­je pię­tro wyżej w pomiesz­cze­niu, któ­re szko­ła pozy­ska­ła w tym roku. Nie­mal „wychu­cha­ny”, więk­szy i jaśniej­szy od poprzed­nie­go, w cie­płym, wani­lio­wym odcie­niu. Na ścia­nach ma się poja­wić foto­ta­pe­ta, więc podej­rze­wam, że obra­zów już nie będzie.

Nowy pokój na Asnyka

Patrząc na te kolo­ry przy­cho­dzi mi do gło­wy kawa i jej zapach. Do takie­go wnę­trza dok­tor Tulp ze swo­imi nożycz­ka­mi chy­ba nie zawi­ta… A daw­ny pokój? Mimo swo­ich roz­mia­rów praw­do­po­dob­nie będzie wspo­mi­na­ny z sym­pa­tią… bez syn­dro­mu sztokholmskiego 😉

Tyle na dzi­siaj — do zoba­cze­nia w kolej­nym wpisie.

 

Loading

Face­bo­ok Comments

Pan Jarek kuje czaszkę, czyli ratuj się, kto może

W szko­le ostat­nie chwi­le na popra­wę ocen koń­co­wo­rocz­nych. Koń­czy się dłu­ga seria spraw­dzia­nów ratun­ko­wych, któ­re jed­ne­mu pod­no­szą oce­nę albo ciśnie­nie, u dru­gie­go powo­du­ją wypa­da­nie wło­sów, a trze­cie­mu smęt­nie macha­ją ręką z nie­mym poże­gna­niem Good­bye Hol­ly­wo­od. Gdy waka­cje za pro­giem, to cięż­ko mobi­li­zo­wać się do nauki — mimo to wzy­wam wszyst­kich zagro­żo­nych: nie pakuj­cie jesz­cze waka­cyj­nych waliz z klap­ka­mi do cho­dze­nia po pia­sku, tyl­ko kuj­cie do „ratun­ków”. Po co komu popraw­ki i warun­ki?! Dobra popraw­ka to mar­twa poprawka.

Dzi­siej­szy wpis jest skrom­ny, skrom­niut­ki. Zamiast zdjęć i dłu­gich lini­jek tek­stu dosta­je­cie krót­ką ścież­kę audio. Tym razem nie jest to zwy­kła pio­sen­ka (o ile w ogó­le na tym dziw­nym blo­gu są jakieś zwy­kłe pio­sen­ki 😉) tyl­ko rekla­ma — Pan Jarek zachę­ca do nauki w ostat­nich dniach roku szkol­ne­go. Obok nie­go usły­szy­cie głos pew­ne­go jego­mo­ścia ze stro­ny pixabay.com.

Pan Jarek zachęca do kucia

Mówiąc krót­ko: ratuj się, kto może!

Kuj swoją czaszkę

Jeśli jeste­ście w nastro­ju do nie­co dłuż­sze­go czy­ta­nia, to może­cie zapo­znać się z peł­nym tek­stem piosenki:

Kuj do ratunku”

Nie chciej warunku,

kuj do ratunku,

męcz swo­ją czaszkę

i kuj na blaszkę!

Nie chciej poprawki,

zostaw zabaw­ki,

zostaw chło­pa­ka,

zostaw dziew­czy­nę,

pij cią­gle kawę albo benzynę!

Zatem kuj­cie swo­je czasz­ki. Do zoba­cze­nia, koń­czę zanim doj­dzie do eksplozji 😉

Loading

Face­bo­ok Comments

Dzień Otwarty, czyli powrót na imprezę

Gdy­bym zatrud­nił sztucz­ną inte­li­gen­cję, to dzi­siej­szy wpis był­by już zeszło­ty­go­dnio­wym. Cóż, jak się rzeź­bi cha­łup­ni­czo wła­sny­mi siła­mi, to trze­ba się uzbro­ić w cier­pli­wość… Trud­no. Przejdź­my do rze­czy. Dzi­siaj wpro­si­my się na szkol­ny Dzień Otwar­ty w wer­sji cyfro­wej — poka­żę kil­ka fotek, któ­re umknę­ły social mediom i dorzu­cę do nich swo­je trzy gro­si­ki. Wra­ca­my na imprezę.

28.04, pią­tek przed połu­dniem. Jeste­śmy w środ­ku mły­na. Goście z pod­sta­wó­wek dopi­su­ją, momen­ta­mi na scho­dach przy por­tier­ni jest ścisk jak w Black Friday.

Dzień Otwarty 2023

Nie będzie oglą­da­nia mebli jak w salo­nie Ikei. Na szczę­ście! W Dzień Otwar­ty ludzie z Tuwi­ma mają lep­szy towar dla gości — swój vibe i kre­atyw­ność. W kla­sach i na kory­ta­rzach widać deko­ra­cje nawią­zu­ją­ce do kra­jów i kul­tur z całe­go świa­ta. Na pierw­szym pię­trze widzę Wło­chy, Mek­syk i Chi­ny, do któ­rych wcho­dzi się  z gar­bem i poko­rą przez cegla­ny tunel. Mło­dzi z pod­sta­wó­wek mają szan­sę wejść w wypro­sto­wa­nej pozycji.

Smok z Azji

Wej­ście Smo­ka i tunel do Chin. Wej­dziesz tyl­ko z pokło­nem i wido­kiem na swo­je trampki.

Poręcz, wskok po scho­dach i zakręt. Dru­gie pię­tro. Odwie­dza­ją­cy oglą­da­ją bar­mań­ski show, któ­ry zna­ko­mi­cie roz­krę­cił Pan Patryk ze swo­ją fan­ta­stycz­ną eki­pą. Oraz sale, a w salach ludek, któ­ry w poprzed­nich latach przy­szedł do szko­ły, aby zoba­czyć Dzień Otwar­ty. W drzwiach niczym wodo­ro­sty snu­ją się kolo­ro­we kota­ry z papie­ru. No to nur­ku­je­my przez taką kota­rę do jed­nej z sal…

Ramzes podwójny

Egipt odsła­nia swo­je tajem­ni­ce… 💪💪💪 Tra­fia­my na zaba­wę u fara­ona, z Egip­cjan­ka­mi, dzi­da­mi i bosą tan­cer­ką na czer­wo­nym dywa­nie. Ram­ze­si z 1 bt mil­czą jak mumie, ale poka­zu­ją pal­ca­mi hie­ro­gli­fy, któ­re dają się łatwo odszyfrować… 😉😉😉

Egipcajnie

Ucznio­wie z pod­sta­wó­wek krą­żą po salach. Niby tro­chę nie­śmia­li, ale roz­glą­da­ją się, tu coś zaga­da­ją, tam porwą ciast­ko lub nabio­rą coś cie­ka­we­go z miski… Wzro­stem wyróż­nia­ją się łow­cy-zbie­ra­cze, któ­rzy prze­cze­su­ją sale w środ­ku dnia — Pano­wie Infor­ma­ty­cy oraz Pani Wie­sia. To juro­rzy kon­kur­su „Z Tuwi­mem przez świat”, oce­nia­ją wystrój sal, kostiu­my uczniów i ser­wo­wa­ne potra­wy. Egipt zdo­bę­dzie u nich pierw­sze miej­sce. Gratulacje! 😉

Licznik

Na kory­ta­rzu luz jak w Rio. Do Pana Andrze­ja, któ­ry dyżu­ru­je koło fila­ra pod­cho­dzi Michał z kla­sy turystycznej.

—  Ma pan taki sam kubra­czek jak Szrek.

—  Ty łobuzie!!

Pan Andrzej pio­ru­nu­je Micha­ła wzro­kiem, ale naj­wy­raź­niej ma ubaw z tej sytuacji.

Taniec

Hisz­pan­ki i sym­pa­tycz­na zaba­wa przy gorą­cych rytmach 😉

Chwi­lę póź­niej Pan Andrzej sta­je się eks­po­na­tem. Chło­pak z Tuwi­ma pod­pro­wa­dza do nie­go gru­pę uczniów z pod­sta­wów­ki i wska­zu­je brodą:

 —  O, tutaj widzi­cie faj­ne­go nauczy­cie­la. Zwie­dził pół świata!

Mło­dzi oglą­da­ją okaz z zacie­ka­wie­niem i odcho­dzą. Sytu­acja powta­rza się jesz­cze dwa razy, a póź­niej Pan Andrzej uda­je się — jak praw­dzi­wy eks­po­nat — na kon­ser­wa­cję her­ba­tą w poko­ju nauczycielskim.

Licznik 2

Na miej­scu daw­ne­go skle­pi­ku znaj­du­je się sto­isko z wło­ski­mi sma­ko­ły­ka­mi. Cie­szy się zain­te­re­so­wa­niem gości, raz po raz czy­jaś ręka pory­wa deli­cje z bla­tu. W koń­cu ze sto­łów zni­ka cały poczę­stu­nek.  —  Wszyst­ko mi zje­dli…  —  tak jak­by z nutą smut­ku zauwa­ża kie­row­nicz­ka sto­iska, Pani Aneta.

Bonjour Madame

x x x x x

Trzy­dzie­ści minut po pierw­szej impre­za się koń­czy i płyn­nie prze­cho­dzi w sprzą­ta­nie szko­ły. We śro­dę zaczy­na­ją się matu­ry i wszyst­ko musi lśnić. Tak­że tabli­ce, z któ­rych trze­ba poście­rać rysun­ki. Cięż­ko to przy­cho­dzi, gdy widać, że tabli­cę dotknę­ła ręka szkol­ne­go Leonar­da. Żegnaj, Mona Liso z Meksyku…

Leonardo

Licz­by to tyl­ko licz­by, ale mimo to zer­kam na licz­nik gości. Wyglą­da cał­kiem nieźle…

Licznik 3

I tyle na dzi­siaj. Trzy­maj­cie się!

 

Loading

Face­bo­ok Comments

Opowieści znalezione za biurkiem, część 2 — Profesor Stoecker, smok i telefon

Dzi­siaj na blo­gu ciąg dal­szy wywia­du z naszym nauczy­cie­lem-eme­ri­tu­sem, Panem Ryszar­dem Sto­ec­ke­rem. W poprzed­nim wpi­sie była mowa o jego książ­ce pt. „Woła­nie zom­bich o kar­bid” — pora dokoń­czyć temat i dorzu­cić histo­ryj­kę o Tuwimie.

x x x

Pro­fe­sor Sto­ec­ker  —  Wypu­ść­my jesz­cze jakie­goś zom­bie­go (czy­li opo­wiast­kę o życiu).

Zanu­rza wzrok w książ­ce i szu­ka kolej­ne­go frag­men­tu do nagra­nia na dyk­ta­fo­nie. Znaj­du­je scen­kę, w któ­rej chło­pak o imie­niu Achim ma przy­go­to­wać tyłek na pla­śnię­cie rodzi­ca (tzw. szma­ry lub lej­ty). To ślą­ska histo­ria z cza­sów, gdy Pan Ryszard miał może tro­chę ponad metr wzro­stu, na świe­cie nie było jesz­cze Artu­ra Szpil­ki ani Naj­ma­na, a po domu Achi­ma niczym po rin­gu bok­ser­skim krą­ży­ła mama Rouza…

- Achim, do dom! Szy­kuj rzyć na szma­ry! — dar­ła się nie­raz mama Rouza, któ­ra dała imię pseu­do­ni­mo­wi, jaki potem lubi­łem uży­wać pisząc do gazet. — Za co te lyj­ty? — Za to, coś się doł! Achi­mek brał lanie (szma­ry albo lyj­ty) za to, że go zbi­li kole­dzy. Jeśli on komuś przy­wa­lił — było ok. Pan Grie­se też go oczy­wi­ście lał, w try­bie zwy­kłym, gdy Achi­mek prze­skro­bał coś lub się nie słu­chał mamy Rouzy.

Lepiej nagrał się inny epi­zod z książ­ki — opo­wieść o smo­ku-alko­ho­li­ku z miej­sco­wo­ści Rzy­ki-Jagód­ki. Publi­ku­je­my, nie takie rze­czy są w szkol­nych lek­tu­rach. „Dyk­ta” ozna­cza w nagra­niu dena­tu­rat, a Soła to oczy­wi­ście rze­ka. Trzy, dwa, jeden, spo­tka­nie z procentozaurem:

Prze­glą­dam książ­kę. Przed ocza­mi prze­la­tu­ją mi roz­dzia­ły o intry­gu­ją­cych tytu­łach: „Cemen­tem w krza­ki”, „Dwie­ście sple­śnia­łych bułek”, „Gulasz z serc” i „Inwa­zja szczu­rów na Biel­sko”. Szu­kam cze­goś o Zespo­le Szkół.

Gulasz z serc

Ja  —  Czy w książ­ce jest coś o naszej szkole?

Pan Rysiek  —  Tak, oczy­wi­ście. Na okład­ce pisze: „Do przej­ścia na eme­ry­tu­rę w 2017 roku pra­co­wał w biel­skim „Tuwi­mie” — jed­nej z pol­skich szkół przo­du­ją­cych w reali­za­cji pro­gra­mów współ­pra­cy mło­dzie­ży europejskiej”…

Trze­ba drą­żyć temat.

Ja  —  To może przy­to­czy Pro­fe­sor z pamię­ci jakąś histo­ryj­kę o Tuwi­mie? Wycią­gnij­my coś na świa­tło dzienne.

Zombi co zwisał z bloku

Pan Rysiek zamy­śla się, chy­ba „lepi” w umy­śle jakie­goś Frankensteina…

Pan Ryszard — W latach dzie­więć­dzie­sią­tych, gdy miesz­ka­łem w blo­ku obok Tuwi­ma, mia­łem wspól­ny tele­fon ze szko­łą. Sta­ło się tak, bo mój teść, tele­fo­niarz, pod­piął linię tele­fo­nicz­ną do szko­ły przez moje miesz­ka­nie. Jak potem ludzie dzwo­ni­li do Tuwi­ma, to tak napraw­dę dzwo­ni­li do mnie, a ja ich prze­łą­cza­łem do szko­ły. No chy­ba, że sam w danej chwi­li dzwo­ni­łem i tym samym blo­ko­wa­łem linię do Hote­la­rza. W ten spo­sób (nie chwa­ląc się) zablo­ko­wa­łem roz­mo­wę same­go Kura­to­rium Oświa­ty z naszą ówcze­sną Panią Dyrektor…

Wisiało to tak i wisiało

Połą­cze­nie miesz­ka­nia Pro­fe­so­ra Sto­ec­ke­ra ze szko­łą. Pan Rysiek roz­da­wał karty.

Robi się późno…

Pro­fe­sor mógł­by opo­wie­dzieć duuużo wię­cej takich nie­zwy­kłych histo­rii, ale na razie nie chcę go męczyć. Dopi­jam her­ba­tę, zamy­kam książ­kę, żeby nie wydo­sta­ły się z niej kolej­ne zom­bia­ki i z żalem żegnam się z moim nie­zwy­kłym gospo­da­rzem. Liczę na kolej­ny wywiad, i to zanim dwie­ście bułek sple­śnie­je w mojej kuch­ni. Do zoba­cze­nia Panie Ryszar­dzie, do zoba­cze­nia czytelnicy-słuchacze-oglądacze! 😉😉😉

Loading

Face­bo­ok Comments

Opowieści znalezione za biurkiem, czyli powrót Profesora Stoeckera

-Sto­ec­ker!! — w słu­chaw­ce zgła­sza się mój roz­mów­ca. Nazwi­sko rzu­ca ener­gicz­nie, jak roz­kaz odpa­le­nia tor­pe­dy. Przed­sta­wiam się. Roz­krę­ca się roz­mo­wa i koniec koń­ców uma­wia­my się na spo­tka­nie. Świet­nie. Pan Ryszard zakoń­czył pra­cę w naszej szko­le parę dobrych lat temu i pora spraw­dzić, co aktu­al­nie pora­bia. Tym, któ­rzy nie zna­ją posta­ci Pana Ryś­ka wyja­śniam — przez lata uczył w Tuwi­mie angiel­skie­go, pra­co­wał w dzien­ni­kar­stwie, jest tłu­ma­czem. Kolek­cjo­nu­je cie­ka­we histo­rie i szkla­ne ryby, hob­by­stycz­nie wyła­pu­je absur­dy tego żywota.

x x x

Drzwi otwie­ra­ją się przy­jaź­nie. Przy­po­mi­nam sobie, że wybit­ny rzeź­biarz Xawe­ry Duni­kow­ski wypy­chał przez wizjer szpi­ku­lec, aby odstra­szać gości… Nie­waż­ne. Przede mną wyła­nia się Pan Ryszard. Nie­tknię­ty pal­cem cza­su, ale z ręką w tulei zro­bio­nej z ban­da­ża. Wita­my się.

Ja – Jak zdro­wie, Profesorze?

Pan Ryszard – Pra­wie mie­siąc byłem w szpi­ta­lu i wła­śnie wró­ci­łem do domu. Idzie ku lep­sze­mu, ale muszę uży­wać cho­dzi­ka. Wszyst­ko zaczę­ło się od upadku.

Sado­wi się za biur­kiem, pod skar­pą zbu­do­wa­ną z ksią­żek. Ufam, że nie zej­dzie lawi­na. Pod kalo­ry­fe­rem kła­dzie się minia­tu­ro­wy tygrys i zaczy­na nasłuchiwać.

Ja – Sły­sza­łem, że na eme­ry­tu­rze napi­sał Pro­fe­sor książkę…

Pan Ryszard – Rze­czy­wi­ście. W sumie mia­łem ją napi­sa­ną dwa­na­ście lat temu, ale wyda­nie odwle­ka­ło się. Kole­ga Inży­nier prze­ko­nał mnie, żeby to w koń­cu zro­bić. Książ­ka nosi tytuł „Woła­nie zom­bich o karbid.”

Profesor Richard Stoecker

Pro­fe­sor kon­ty­nu­uje – W prze­szło­ści przy­mie­rza­łem się też do „Zbrod­ni po beskidz­ku”, ale poja­wi­ły się tur­bu­len­cje i  spra­wy nie dokoń­czy­łem. Fabu­ła mia­ła być mniej wię­cej taka: wypi­li alko­hol, ktoś krzy­wo spoj­rzał i dostał wia­drem. Albo taka: wypi­li i ktoś dostał wiadrem.

Gospo­darz tak jak­by mru­ga okiem. Mały pod kalo­ry­fe­rem słu­cha w napięciu.

Prze­glą­da­my „Woła­nie zom­bich”. Oczy­wi­ście nie jest to zwy­kły hor­ror o żywych tru­pach. Pan Rysiek opi­su­je „cza­sy, któ­re ode­szły i kraj, któ­re­go już nie ma”, gene­ral­nie nasze stro­ny i „Ślunsk” sprzed dzie­się­cio­le­ci. Parzy­ste roz­dzia­ły to prze­dru­ki arty­ku­łów, któ­re jako dzien­ni­karz pisał do gazet. Książ­ka doku­men­tu­je roz­ma­ite sta­ny umy­słu i epi­zo­dy z życia bufe­to­wych, redak­to­rów, stró­żów, Zdzi­chów z flasz­ką i na odwy­ku, gdzieś wyska­ku­je Gie­rek. Ich język jest języ­kiem książ­ki. Tekst czę­sto jest komicz­ny, ale i dosad­ny. A tytuł? — Sło­wo „zom­bi” ozna­cza chu­de­go alko­ho­li­ka, nato­miast „kar­bid” to dena­tu­rat z sokiem — nie­win­nym gło­sem wyja­śnia autor.

Ricardo czyta

Aktu­al­ne zdję­cie Pana Ryś­ka w jego lite­rac­kiej jaski­ni. Do tek­stu w dym­ku jesz­cze wrócimy 😉

Szu­ka­my kil­ku frag­men­tów do nagra­nia audio. Odsie­wa­my to, co świet­ne, ale wyma­ga jakie­goś komen­ta­rza histo­rycz­ne­go. Oraz to, co „dosad­ne i swa­wol­ne”. Tro­chę tak odsiewamy…

- O, to jest nie­złe! Nie publikujemy…

Wresz­cie mamy kil­ka wdzięcz­nych kawał­ków. Włą­czam dyk­ta­fon, a Pan Rysiu zaczy­na czy­tać tonem uro­dzo­ne­go gawę­dzia­rza i żar­tow­ni­sia 😉😉😉😉😉. Brzmi to tak (trze­ba puścić głośno):

Frag­ment roz­dzia­łu pt. „Sta­szek Hul­bój ma cho­rą macicę”

To samo, ale z dodat­kiem paru dal­szych zdań z książki:

Wil­helm Tor­bus, gór­nik z kopal­ni „Piast”, korzy­stał z dwu­dnio­we­go zwol­nie­nia lekar­skie­go z powo­du… ostre­go zapa­le­nia jaj­ni­ków. Sta­ni­sław Hul­bój, gór­nik kopal­ni „Bory­nia”, cier­piał przez jeden dzień na inną przy­krą dole­gli­wość zwią­za­ną z funk­cjo­no­wa­niem… maci­cy. Her­ber­ta Smol­ca, gór­ni­ka kopal­ni XXX-lecia PRL, nie było w lutym w pra­cy przez trzy dni. Powód — zaawan­so­wa­ny rak płuc. Kil­ka­na­ście dni póź­niej ten­że sam Smo­lec leczył się na raka… jeli­ta gru­be­go. (…) Były to cho­ro­by jedy­nie na papie­rze. A że to, co zapi­sa­ne o czło­wie­ku cza­sem waż­niej­sze niż on sam — to już inna rzecz. (…) Praw­dzi­wy­mi „dole­gli­wo­ścia­mi” Tor­bu­sa, Hul­bo­ja i Smol­ca były nie­dy­spo­zy­cje spo­wo­do­wa­ne uczest­nic­twem w rodzin­nych uro­czy­sto­ściach — wese­lach i imie­ni­nach, względ­nie potrze­ba wyko­na­nia pil­nych prac w polu.

Z roz­dzia­łu pt. „Tre­so­wa­ne myszy japońskie”

Kraj, którego już nie ma

Kotek koń­czy nasłuch, wyła­nia się spod kalo­ry­fe­ra, miau­czy i gdzieś zni­ka. Ja zosta­ję i kon­ty­nu­uję roz­mo­wę z Panem Ryszar­dem. Opo­wie o tym inny wpis, ten zamy­kam. Do zobaczenia! 😎

Loading

Face­bo­ok Comments