Jaskrowa
Opowieści znalezione za biurkiem, część 2 — Profesor Stoecker, smok i telefon
Dzisiaj na blogu ciąg dalszy wywiadu z naszym nauczycielem-emeritusem, Panem Ryszardem Stoeckerem. W poprzednim wpisie była mowa o jego książce pt. „Wołanie zombich o karbid” — pora dokończyć temat i dorzucić historyjkę o Tuwimie.
x x x
Profesor Stoecker — Wypuśćmy jeszcze jakiegoś zombiego (czyli opowiastkę o życiu).
Zanurza wzrok w książce i szuka kolejnego fragmentu do nagrania na dyktafonie. Znajduje scenkę, w której chłopak o imieniu Achim ma przygotować tyłek na plaśnięcie rodzica (tzw. szmary lub lejty). To śląska historia z czasów, gdy Pan Ryszard miał może trochę ponad metr wzrostu, na świecie nie było jeszcze Artura Szpilki ani Najmana, a po domu Achima niczym po ringu bokserskim krążyła mama Rouza…
- Achim, do dom! Szykuj rzyć na szmary! — darła się nieraz mama Rouza, która dała imię pseudonimowi, jaki potem lubiłem używać pisząc do gazet. — Za co te lyjty? — Za to, coś się doł! Achimek brał lanie (szmary albo lyjty) za to, że go zbili koledzy. Jeśli on komuś przywalił — było ok. Pan Griese też go oczywiście lał, w trybie zwykłym, gdy Achimek przeskrobał coś lub się nie słuchał mamy Rouzy.
Lepiej nagrał się inny epizod z książki — opowieść o smoku-alkoholiku z miejscowości Rzyki-Jagódki. Publikujemy, nie takie rzeczy są w szkolnych lekturach. „Dykta” oznacza w nagraniu denaturat, a Soła to oczywiście rzeka. Trzy, dwa, jeden, spotkanie z procentozaurem:
Przeglądam książkę. Przed oczami przelatują mi rozdziały o intrygujących tytułach: „Cementem w krzaki”, „Dwieście spleśniałych bułek”, „Gulasz z serc” i „Inwazja szczurów na Bielsko”. Szukam czegoś o Zespole Szkół.
Ja — Czy w książce jest coś o naszej szkole?
Pan Rysiek — Tak, oczywiście. Na okładce pisze: „Do przejścia na emeryturę w 2017 roku pracował w bielskim „Tuwimie” — jednej z polskich szkół przodujących w realizacji programów współpracy młodzieży europejskiej”…
Trzeba drążyć temat.
Ja — To może przytoczy Profesor z pamięci jakąś historyjkę o Tuwimie? Wyciągnijmy coś na światło dzienne.
Pan Rysiek zamyśla się, chyba „lepi” w umyśle jakiegoś Frankensteina…
Pan Ryszard — W latach dziewięćdziesiątych, gdy mieszkałem w bloku obok Tuwima, miałem wspólny telefon ze szkołą. Stało się tak, bo mój teść, telefoniarz, podpiął linię telefoniczną do szkoły przez moje mieszkanie. Jak potem ludzie dzwonili do Tuwima, to tak naprawdę dzwonili do mnie, a ja ich przełączałem do szkoły. No chyba, że sam w danej chwili dzwoniłem i tym samym blokowałem linię do Hotelarza. W ten sposób (nie chwaląc się) zablokowałem rozmowę samego Kuratorium Oświaty z naszą ówczesną Panią Dyrektor…
Połączenie mieszkania Profesora Stoeckera ze szkołą. Pan Rysiek rozdawał karty.
Robi się późno…
Profesor mógłby opowiedzieć duuużo więcej takich niezwykłych historii, ale na razie nie chcę go męczyć. Dopijam herbatę, zamykam książkę, żeby nie wydostały się z niej kolejne zombiaki i z żalem żegnam się z moim niezwykłym gospodarzem. Liczę na kolejny wywiad, i to zanim dwieście bułek spleśnieje w mojej kuchni. Do zobaczenia Panie Ryszardzie, do zobaczenia czytelnicy-słuchacze-oglądacze! 😉😉😉
Powrót do Epoki Lodowcowej
Początek października. Parę dni temu było dość zimno, niektórzy bywalcy Tuwima siedzieli w klasach ubrani w bluzy, a nawet kurtki. Strój szkolny stanowił dodatkowe ocieplenie drżących ciał, chociaż zdarzały się też osoby w samych T‑shirtach z nadrukowanymi palmami — tym było chyba jak w tropikach. Palmy, „waciaki” z bluz i kurtek oraz klasyczne mundurki patrzyły zgodnie jak odchodzi lato.
Na zimę jesteśmy przygotowani. Budynek szkoły jest ocieplony. Nie to, co w początkach roku szkolnego 2009–2010, gdy z sypiącego się budynku przy ulicy Jaskrowej Tuwimowcy przenieśli się do sypiącego się gmachu przy Filarowej. Trochę przesadzam, budynek przy Jaskrowej raczej nie miał przed sobą przyszłości — ściana zewnętrzna w sali 32 ruszała się wesoło, przez szczeliny pewnie dałoby się grypsować, stan całości był zdecydowanie zły. Gmach przy Filarowej był nie tylko w lepszej lokalizacji, ale i w lepszym stanie — raz tylko wypadło okno, ale reszta pozostała niewzruszona. Gorzej, że brakowało sal, a sam budynek nie był ocieplony 🙁
W zimniejsze dni uczniowie Epoki Lodowcowej chyba też chowali się w „waciakach”.
Na szczęście przyjechał styropian.
Właściwie przyjechało kilka ciężarówek ze styropianem, a oprócz tego koparka, która zaczęła kopać szkolną fosę. Tuwimowcy niewątpliwie poczuli „jesień średniowiecza” i poznali, czym jest przebywanie w oblężonej twierdzy. Patrząc w okno człowiek dostrzegał po drugiej stronie dyskretny cień ciągnący za sobą po rusztowaniu płachtę styropianu. „Dzień dobry!” „A… dzień dobry…”
Ponadto brakowało sal. Klasy 217 i 218 dopiero powstawały kosztem szkolnego korytarza. W niektórych salach dwóch nauczycieli prowadziło jednocześnie dwie lekcje. Jeden miał biurko, a drugi krzesło w kącie. Tablicę dzieliło się na połowę, a gąbką ludzie Epoki Lodowcowej dzielili się jak mięsem mamuta. Lewym uchem uczeń poznawał niemiecki, a prawym angielski. Mógł sobie przełączać kanały. Zanim sale 217 i 218 zostały ukończone, zdarzały się nawet lekcje na stołówce szacownej Samochodówki. Uczniowie wspomnianej szkoły spożywali zupę lub kotlet, dzwonili sztućcami o talerze i omawiali problemy egzystencjalne, a Tuwimowcy siedzieli z boku, wdychali zapach obiadu i robili sobie listening z angielskiego. Tak angielski trafiał przez pusty żołądek do serca.
Dzisiaj mamy w szkółce całkiem ciepło, ale cywilizacja „skór i futer” nie wymarła. Fakt, niektórzy rzeczywiście źle znoszą niższą temperaturę, trudno. Tylko co powiedzieć, gdy opatulony ludek siedzi przy otwartym oknie? Jaki jest jego sekret — czy ma coś do ukrycia?… 🙂
Pozdrawiam wszystkich marznących!
Tuwimowcy w rozjazdach, czyli wschodnie klimaty
Słyszałem, że już pakują manatki — w przyszłym tygodniu ekipa nauczycieli z Tuwima wybiera się na trzydniową wycieczkę po Roztoczu. Oby tylko dopisało słońce. Profesor z informatyki już sprawdzał pogodę, odkrył przy okazji, że serwis internetowy pokazuje Roztocze gdzieś w województwie zachodniopomorskim, a Zamość na Mazurach. Może jest kilka Roztoczy, ale Zamość — ten zabytkowy rodzynek — może być chyba tylko jeden? To niezwykle ciekawe, że sprawdzając mapy w sieci Profesor zwykle dostaje inne wyniki niż reszta grona. Jakaś klątwa?
Nauczycielskie wyprawy to już tuwimowska tradycja, przywoływana co roku w ostatnich tygodniach lub miesiącach roku szkolnego. Teraz padło na wschodnią Polskę. Stamtąd jeszcze kilkadziesiąt kilometrów i jesteśmy na Ukrainie — tam Tuwimowcy już byli, i to dość dawno temu. Do dziś uznają tamtą eskapadę za niezwykle fajną przygodę, więc chyba pozwolicie, że napiszę na ten temat kilka akapitów. Tym bardziej, że z Ukrainą wiążą nas nie tylko miłe wspomnienia grupki obieżyświatów.
Zacznę od wycieczki. Jeżeli wiemy, że w wycieczce brali udział nasi geografowie, to możemy być pewni, że wyjazd nie był zbyt „geograficzny”. Była to raczej beczka śmiechu. Chociaż na trasie Lwów — Kijów pojawiały się też oczywiście okazje do zadumy. Na przykład, na cmentarzu Łyczakowskim.
Wyszperałem kilka fotosów. Zdjęcie 1. Pani Basia, poniżej kozacki bard, po prawej Bohdan Chmielnicki. Chmielu nie widzę, jest za to klimatyczny instrument szarpany i piękna pogoda w pięknym kraju. W takich warunkach żadne powstanie kozackie nie ma szansy. Rok pański 1648 musiał być wybitnie deszczowy.
Zdjęcie 2. Babki z Kijowa. Po prawej Pani Ania, zamaskowana chustką i okularami, obok Panie Gabrysia i Jasia z dawnej administracji Tuwima. Tri matrioszki 🙂
Zdjęcie 3. Aniołowie i Cherubinki w kraju ikon i prawosławnych klasztorów.
Jak wspomniałem, Ukraina to dla Tuwima nie tylko ładne zdjęcia w albumie. Po pierwsze, to osoba Pani Nataszy, która przez szereg lat uczyła młodszych Tuwimowców języka angielskiego. Nasi dawni absolwenci na pewno doskonale pamiętają Panią Nataszę, która była nauczycielem wymagającym, ale przy tym życzliwym, wnoszącym w szkolne życie dużo spokoju, rozwagi i opanowania. Takie cechy charakteru muszą być dzisiaj wybitnie w cenie w Jej ojczystym kraju. Tym bardziej tam, gdzie był dom Pani Nataszy — na wschodzie Ukrainy, gdzie obecnie rządzą antagonizmy narodowe i kałasznikow (albo podobny kawałek metalu). W zakątku świata, gdzie imię Władimir wywołuje niezwykle skrajne reakcje. Dopiero co czytałem, że konflikt zbrojny przybiera tam na sile…
Zdjęcie 4. Pani Natasza jedzie z grupą na Ukrainę. Oto spokój i pogoda ducha. Niestety nie wiem, co obecnie u Niej słychać…
Z Ukrainą wiązały nas też kontakty „uczelniane”. Dokopałem się tutaj do kilku informacji, podam pierwszą z brzegu. „Wrzesień (1995) — pięciodniowa wizyta Dyrektora Zespołu w Bierdiańsku na Ukrainie, zorganizowana przez władze miasta oraz Filii Politechniki Łódzkiej w Bielsku-Białej — podpisanie porozumienia o współpracy i wymianie młodzieży pomiędzy Tuwimem, a Azowskim Regionalnym Instytutem Zarządzania APUY”. Na podpisie sprawa się nie zakończyła. Młodzież faktycznie kursowała na linii Bierdiańsk — Bielsko-Biała…
Pozdrawiam wszystkich, a szczególnie Panią Nataszę, gdziekolwiek obecnie przebywa!
Łubu-dubu retro!
Łubu-dubu! Szast prast! Minął tydzień, mamy weekend, czas na odpoczynek i małe łubu-dubu. Tym bardziej, że pogoda nie wypędza na dwór. Zapraszam na wirtualną imprezę, a właściwie od razu na dwie (chwila, proszę jeszcze nie wchodzić na parkiet! Dopiero umyli i wypolerowali, można zaliczyć gwałtowne łub-dub ze zmianą pozycji z prostopadłej na równoległą do podłogi, jeszcze chwilę posiedźmy).
Kilkanaście dni temu nasi maturzyści odebrali od fotografa swoje zdjęcia ze studniówki. Jak można było oczekiwać, fotki wzbudziły wśród uczniów gwałtowne ożywienie i wesołość — ostatecznie, studniówka jest tylko raz, a parkiet przyciąga jak magnes, nawet jeżeli pojawia się tylko na zdjęciu. Pomyślałem wtedy, że poszukam fotek z imprez, na których Tuwimowcy pojawiali się w przeszłości. Znalazło się kilka… z udziałem naszych nauczycieli… Przy czym fotosy zrobiono na „tajnych” imprezach grona pedagogicznego.
Pstryk! i igła na krążek. DJ rozkręca winyl.
Impreza w klimacie lat sześćdziesiątych, przetańczona pod koniec lat dziewięćdziesiątych XX wieku…
Elvis wiecznie żywy? Bokobrody by się zgadzały, ale opaska na czole i wzory na koszulach wskazują na subkulturę hipisów. (Panie Dyrektorze, nikt Pana tutaj nie rozpozna, proszę być spokojnym…)
A teraz kolejna scena. Słychać gwizd bacy. Karczma w Beskidach, początki XXI wieku, ciało pedagogiczne (kto wymyśla takie wyrazy?) odkrywa swoje drugie „ja”. Inspiracja nadchodzi z podłogi.
Kolejna scena z karczmy. Profesor jeszcze bez muszki, za to z czupryną. Tańczy z naszą byłą Panią Wicedyrektor.
I jeszcze jeden klimatyczny duet. Czupurny Pazur wabi swoją sympatyczną towarzyszkę. Chyba skutecznie.
Ostatnie ujęcie z zabawy. Szkoda, że nie słychać, o czym Panowie rozmawiają, w każdym razie z pewnością grozi im nadciśnienie 🙂 Pani Jola znajduje się bliżej, i chyba też nie słyszy.
Już późno. Membrany głośników dziurawe, baca każe się zabierać. Może jeszcze kiedyś wrócimy na parkiet? Zbiory blogoteki stopniowo się powiększają, może pojawią się kolejne ciekawe materiały. Ostatecznie, wciąż jeszcze nie wypłynęły zdjęcia ukazujące efektowną choreografię Profesora Stoeckera, włącznie ze słynnym wkręcaniem pięty w parkiet a la „gaszenie papierosa”. Mam nadzieję, że ktoś takie trzyma w swoim albumie. Może się podzieli?
Pozdrawiam wielbicieli rock’n rolla i góralskich kapel. Łubu-dubu!
Rajdowcy z Tuwima
Na środę Tuwim zaplanował rajd. Będzie żużel. Kamolce. Chaszcze i doły, prawdopodobnie trochę błota, a na końcu wspólne imprezowanie na zielonym pod chmurką. Albo — obawiam się — będzie tylko błoto i zwyczajne zajęcia w klasach. W historii szkoły pogoda już kilka razy odwołała rajd. Ale co tam… Może do środy wróci lepsza aura i wycieczka na Kozią Górkę stanie się faktem. 683 metry n.p.m., wturlam się bez jęku. OK, może odrobinę ponarzekam w myślach na stromym podejściu, ale widoki i świeże powietrze mi to wynagrodzą. Dawajcie Kozią Górkę. Znamy się dobrze, już kiedyś na nią wchodziłem z Tuwimem, podobnie zresztą jak na Dębowiec czy Błatnią. Wpakować się w ortalion i do dzieła.
Remik Distel — wicedyrektor, człowiek z energią i pasją
Remik Distel. Wychowawca, nauczyciel informatyki, wicedyrektor. Odszedł na wakacjach. Kierował obozem zorganizowanym dla uczniów Tuwima we Włoszech w Gargano. Było gorące lato 2000 roku. Lipiec. Adriatyk kusił lazurowymi wodami. Miał 38 lat.
Wiedział dlaczego warto być nauczycielem. Rozumiał uczniów jak mało który belfer. Zawsze po właściwej stronie. Wspierał podopiecznych i żartował.
Poznaliśmy się jako nauczyciele w SP 32 w Wapienicy. Remik, jak każdy niespokojny duch, poszukiwał nowych wyzwań i możliwości rozwijania umiejętności wychowawczo-dydaktycznych. Dostał propozycję pracy w Tuwimie. VII LO. Na początku jako nauczyciel informatyki i wychowawca klasy, bardzo szybko awansował i zaczął pełnić funkcję wicedyrektora szkoły. Dobrze znał pułapki zawodu nauczyciela. Dużo mnie nauczył. Najbardziej ceniłem w nim bezkompromisowość i otwartość. To od Remika usłyszałem, jakie popełniam błędy jako nauczyciel. Wszyscy je popełniamy, kiedy zaczynamy pracę. Za ostro. Zbyt autorytarnie, za bardzo z wysokości katedry, za którą chcemy się schować. Albo za bardzo chcemy zaprzyjaźnić się z uczniami. Skracamy dystans. Czasami działa, czasami pozbawiamy się możliwości manewru i oddziaływania wychowawczego. Remik nie uciekał od trudnych rozmów. Był mądrym dyrektorem, kolegą, przyjacielem. Niejeden raz usłyszałem gorzkie słowa. Pomagały w każdym przepracowanym nauczycielskim dniu. Poszukiwał nowych rozwiązań, nowych metod i środków dydaktycznych. Tworzył szkolne pracownie informatyczne. Nowoczesne, oparte na rodzących się możliwościach sieci informatycznych. Kończyły się lata ’90. Kelly Family zapełniali stadiony 250 tyś. fanów — Remik był jednym z nich. Ot, taka mała słabostka. Na wakacjach zawsze w bandamce. Tylko brodę było widać i roześmiane oczy. Oboźny, komendant obozów wypoczynkowych w Pogorzelicy. Dużo śpiewał, choć nie bardzo potrafił, tańczył, jak już to na stole. Mistrz harcerskich zabaw — porywał 9 latka i 18-letniego wyrostka, jak już wdrapał się na stół, to bawili się wszyscy.
Klaudiusz Knyps
Dyrektor Tuwima od 2008