Jaskrowa

Opowieści znalezione za biurkiem, część 2 — Profesor Stoecker, smok i telefon

Dzi­siaj na blo­gu ciąg dal­szy wywia­du z naszym nauczy­cie­lem-eme­ri­tu­sem, Panem Ryszar­dem Sto­ec­ke­rem. W poprzed­nim wpi­sie była mowa o jego książ­ce pt. „Woła­nie zom­bich o kar­bid” — pora dokoń­czyć temat i dorzu­cić histo­ryj­kę o Tuwimie.

x x x

Pro­fe­sor Sto­ec­ker  —  Wypu­ść­my jesz­cze jakie­goś zom­bie­go (czy­li opo­wiast­kę o życiu).

Zanu­rza wzrok w książ­ce i szu­ka kolej­ne­go frag­men­tu do nagra­nia na dyk­ta­fo­nie. Znaj­du­je scen­kę, w któ­rej chło­pak o imie­niu Achim ma przy­go­to­wać tyłek na pla­śnię­cie rodzi­ca (tzw. szma­ry lub lej­ty). To ślą­ska histo­ria z cza­sów, gdy Pan Ryszard miał może tro­chę ponad metr wzro­stu, na świe­cie nie było jesz­cze Artu­ra Szpil­ki ani Naj­ma­na, a po domu Achi­ma niczym po rin­gu bok­ser­skim krą­ży­ła mama Rouza…

- Achim, do dom! Szy­kuj rzyć na szma­ry! — dar­ła się nie­raz mama Rouza, któ­ra dała imię pseu­do­ni­mo­wi, jaki potem lubi­łem uży­wać pisząc do gazet. — Za co te lyj­ty? — Za to, coś się doł! Achi­mek brał lanie (szma­ry albo lyj­ty) za to, że go zbi­li kole­dzy. Jeśli on komuś przy­wa­lił — było ok. Pan Grie­se też go oczy­wi­ście lał, w try­bie zwy­kłym, gdy Achi­mek prze­skro­bał coś lub się nie słu­chał mamy Rouzy.

Lepiej nagrał się inny epi­zod z książ­ki — opo­wieść o smo­ku-alko­ho­li­ku z miej­sco­wo­ści Rzy­ki-Jagód­ki. Publi­ku­je­my, nie takie rze­czy są w szkol­nych lek­tu­rach. „Dyk­ta” ozna­cza w nagra­niu dena­tu­rat, a Soła to oczy­wi­ście rze­ka. Trzy, dwa, jeden, spo­tka­nie z procentozaurem:

Prze­glą­dam książ­kę. Przed ocza­mi prze­la­tu­ją mi roz­dzia­ły o intry­gu­ją­cych tytu­łach: „Cemen­tem w krza­ki”, „Dwie­ście sple­śnia­łych bułek”, „Gulasz z serc” i „Inwa­zja szczu­rów na Biel­sko”. Szu­kam cze­goś o Zespo­le Szkół.

Gulasz z serc

Ja  —  Czy w książ­ce jest coś o naszej szkole?

Pan Rysiek  —  Tak, oczy­wi­ście. Na okład­ce pisze: „Do przej­ścia na eme­ry­tu­rę w 2017 roku pra­co­wał w biel­skim „Tuwi­mie” — jed­nej z pol­skich szkół przo­du­ją­cych w reali­za­cji pro­gra­mów współ­pra­cy mło­dzie­ży europejskiej”…

Trze­ba drą­żyć temat.

Ja  —  To może przy­to­czy Pro­fe­sor z pamię­ci jakąś histo­ryj­kę o Tuwi­mie? Wycią­gnij­my coś na świa­tło dzienne.

Zombi co zwisał z bloku

Pan Rysiek zamy­śla się, chy­ba „lepi” w umy­śle jakie­goś Frankensteina…

Pan Ryszard — W latach dzie­więć­dzie­sią­tych, gdy miesz­ka­łem w blo­ku obok Tuwi­ma, mia­łem wspól­ny tele­fon ze szko­łą. Sta­ło się tak, bo mój teść, tele­fo­niarz, pod­piął linię tele­fo­nicz­ną do szko­ły przez moje miesz­ka­nie. Jak potem ludzie dzwo­ni­li do Tuwi­ma, to tak napraw­dę dzwo­ni­li do mnie, a ja ich prze­łą­cza­łem do szko­ły. No chy­ba, że sam w danej chwi­li dzwo­ni­łem i tym samym blo­ko­wa­łem linię do Hote­la­rza. W ten spo­sób (nie chwa­ląc się) zablo­ko­wa­łem roz­mo­wę same­go Kura­to­rium Oświa­ty z naszą ówcze­sną Panią Dyrektor…

Wisiało to tak i wisiało

Połą­cze­nie miesz­ka­nia Pro­fe­so­ra Sto­ec­ke­ra ze szko­łą. Pan Rysiek roz­da­wał karty.

Robi się późno…

Pro­fe­sor mógł­by opo­wie­dzieć duuużo wię­cej takich nie­zwy­kłych histo­rii, ale na razie nie chcę go męczyć. Dopi­jam her­ba­tę, zamy­kam książ­kę, żeby nie wydo­sta­ły się z niej kolej­ne zom­bia­ki i z żalem żegnam się z moim nie­zwy­kłym gospo­da­rzem. Liczę na kolej­ny wywiad, i to zanim dwie­ście bułek sple­śnie­je w mojej kuch­ni. Do zoba­cze­nia Panie Ryszar­dzie, do zoba­cze­nia czytelnicy-słuchacze-oglądacze! 😉😉😉

Loading

Powrót do Epoki Lodowcowej

Począ­tek paź­dzier­ni­ka. Parę dni temu było dość zim­no, nie­któ­rzy bywal­cy Tuwi­ma sie­dzie­li w kla­sach ubra­ni w blu­zy, a nawet kurt­ki. Strój szkol­ny sta­no­wił dodat­ko­we ocie­ple­nie drżą­cych ciał, cho­ciaż zda­rza­ły się też oso­by w samych T‑shirtach z nadru­ko­wa­ny­mi pal­ma­mi — tym było chy­ba jak w tro­pi­kach. Pal­my, „wacia­ki” z bluz i kur­tek oraz kla­sycz­ne mun­dur­ki patrzy­ły zgod­nie jak odcho­dzi lato.

Na zimę jeste­śmy przy­go­to­wa­ni. Budy­nek szko­ły jest ocie­plo­ny. Nie to, co w począt­kach roku szkol­ne­go 2009–2010, gdy z sypią­ce­go się budyn­ku przy uli­cy Jaskro­wej Tuwi­mow­cy prze­nie­śli się do sypią­ce­go się gma­chu przy Fila­ro­wej. Tro­chę prze­sa­dzam, budy­nek przy Jaskro­wej raczej nie miał przed sobą przy­szło­ści — ścia­na zewnętrz­na w sali 32 rusza­ła się weso­ło, przez szcze­li­ny pew­nie dało­by się gryp­so­wać, stan cało­ści był zde­cy­do­wa­nie zły. Gmach przy Fila­ro­wej był nie tyl­ko w lep­szej loka­li­za­cji, ale i w lep­szym sta­nie — raz tyl­ko wypa­dło okno, ale resz­ta pozo­sta­ła nie­wzru­szo­na. Gorzej, że bra­ko­wa­ło sal, a sam budy­nek nie był ocieplony 🙁

W zim­niej­sze dni ucznio­wie Epo­ki Lodow­co­wej chy­ba też cho­wa­li się w „wacia­kach”.

Na szczę­ście przy­je­chał styropian.

Ocieplamy szkołę

Wła­ści­wie przy­je­cha­ło kil­ka cię­ża­ró­wek ze sty­ro­pia­nem, a oprócz tego kopar­ka, któ­ra zaczę­ła kopać szkol­ną fosę. Tuwi­mow­cy nie­wąt­pli­wie poczu­li „jesień śre­dnio­wie­cza” i pozna­li, czym jest prze­by­wa­nie w oblę­żo­nej twier­dzy. Patrząc w okno czło­wiek dostrze­gał po dru­giej stro­nie dys­kret­ny cień cią­gną­cy za sobą po rusz­to­wa­niu płach­tę sty­ro­pia­nu. „Dzień dobry!” „A… dzień dobry…”

Ponad­to bra­ko­wa­ło sal. Kla­sy 217 i 218 dopie­ro powsta­wa­ły kosz­tem szkol­ne­go kory­ta­rza. W nie­któ­rych salach dwóch nauczy­cie­li pro­wa­dzi­ło jed­no­cze­śnie dwie lek­cje. Jeden miał biur­ko, a dru­gi krze­sło w kącie. Tabli­cę dzie­li­ło się na poło­wę, a gąb­ką ludzie Epo­ki Lodow­co­wej dzie­li­li się jak mię­sem mamu­ta. Lewym uchem uczeń pozna­wał nie­miec­ki, a pra­wym angiel­ski. Mógł sobie prze­łą­czać kana­ły. Zanim sale 217 i 218 zosta­ły ukoń­czo­ne, zda­rza­ły się nawet lek­cje na sto­łów­ce sza­cow­nej Samo­cho­dów­ki. Ucznio­wie wspo­mnia­nej szko­ły spo­ży­wa­li zupę lub kotlet, dzwo­ni­li sztuć­ca­mi o tale­rze i oma­wia­li pro­ble­my egzy­sten­cjal­ne, a Tuwi­mow­cy sie­dzie­li z boku, wdy­cha­li zapach obia­du i robi­li sobie liste­ning z angiel­skie­go. Tak angiel­ski tra­fiał przez pusty żołą­dek do serca.

Dzi­siaj mamy w szkół­ce cał­kiem cie­pło, ale cywi­li­za­cja „skór i futer” nie wymar­ła. Fakt, nie­któ­rzy rze­czy­wi­ście źle zno­szą niż­szą tem­pe­ra­tu­rę, trud­no. Tyl­ko co powie­dzieć, gdy opa­tu­lo­ny ludek sie­dzi przy otwar­tym oknie? Jaki jest jego sekret — czy ma coś do ukrycia?… 🙂

Pozdra­wiam wszyst­kich marznących!

Loading

Tuwimowcy w rozjazdach, czyli wschodnie klimaty

Sły­sza­łem, że już paku­ją manat­ki — w przy­szłym tygo­dniu eki­pa nauczy­cie­li z Tuwi­ma wybie­ra się na trzy­dnio­wą wyciecz­kę po Roz­to­czu. Oby tyl­ko dopi­sa­ło słoń­ce. Pro­fe­sor z infor­ma­ty­ki już spraw­dzał pogo­dę, odkrył przy oka­zji, że ser­wis inter­ne­to­wy poka­zu­je Roz­to­cze gdzieś w woje­wódz­twie zachod­nio­po­mor­skim, a Zamość na Mazu­rach. Może jest kil­ka Roz­to­czy, ale Zamość — ten zabyt­ko­wy rodzy­nek — może być chy­ba tyl­ko jeden? To nie­zwy­kle cie­ka­we, że spraw­dza­jąc mapy w sie­ci Pro­fe­sor zwy­kle dosta­je inne wyni­ki niż resz­ta gro­na. Jakaś klątwa?

Nauczy­ciel­skie wypra­wy to już tuwi­mow­ska tra­dy­cja, przy­wo­ły­wa­na co roku w ostat­nich tygo­dniach lub mie­sią­cach roku szkol­ne­go. Teraz padło na wschod­nią Pol­skę. Stam­tąd jesz­cze kil­ka­dzie­siąt kilo­me­trów i jeste­śmy na Ukra­inie — tam Tuwi­mow­cy już byli, i to dość daw­no temu. Do dziś uzna­ją tam­tą eska­pa­dę za nie­zwy­kle faj­ną przy­go­dę, więc chy­ba pozwo­li­cie, że napi­szę na ten temat kil­ka aka­pi­tów. Tym bar­dziej, że z Ukra­iną wią­żą nas nie tyl­ko miłe wspo­mnie­nia grup­ki obieżyświatów.

Zacznę od wyciecz­ki. Jeże­li wie­my, że w wyciecz­ce bra­li udział nasi geo­gra­fo­wie, to może­my być pew­ni, że wyjazd nie był zbyt „geo­gra­ficz­ny”. Była to raczej becz­ka śmie­chu. Cho­ciaż na tra­sie Lwów — Kijów poja­wia­ły się też oczy­wi­ście oka­zje do zadu­my. Na przy­kład, na cmen­ta­rzu Łyczakowskim.

Wyszpe­ra­łem kil­ka foto­sów. Zdję­cie 1. Pani Basia, poni­żej kozac­ki bard, po pra­wej Boh­dan Chmiel­nic­ki. Chmie­lu nie widzę, jest za to kli­ma­tycz­ny instru­ment szar­pa­ny i pięk­na pogo­da w pięk­nym kra­ju. W takich warun­kach żad­ne powsta­nie kozac­kie nie ma szan­sy. Rok pań­ski 1648 musiał być wybit­nie deszczowy.

Pani Basia, kozak i Ataman

Zdję­cie 2. Bab­ki z Kijo­wa. Po pra­wej Pani Ania, zama­sko­wa­na chust­ką i oku­la­ra­mi, obok Panie Gabry­sia i Jasia z daw­nej admi­ni­stra­cji Tuwi­ma. Tri matrioszki 🙂

Kijowskie Diewoczki

Zdję­cie 3. Anio­ło­wie i Che­ru­bin­ki w kra­ju ikon i pra­wo­sław­nych klasztorów.

Aniołowie i Cherubinki

Jak wspo­mnia­łem, Ukra­ina to dla Tuwi­ma nie tyl­ko ład­ne zdję­cia w albu­mie. Po pierw­sze, to oso­ba Pani Nata­szy, któ­ra przez sze­reg lat uczy­ła młod­szych Tuwi­mow­ców języ­ka angiel­skie­go. Nasi daw­ni absol­wen­ci na pew­no dosko­na­le pamię­ta­ją Panią Nata­szę, któ­ra była nauczy­cie­lem wyma­ga­ją­cym, ale przy tym życz­li­wym, wno­szą­cym w szkol­ne życie dużo spo­ko­ju, roz­wa­gi i opa­no­wa­nia. Takie cechy cha­rak­te­ru muszą być dzi­siaj wybit­nie w cenie w Jej ojczy­stym kra­ju. Tym bar­dziej tam, gdzie był dom Pani Nata­szy — na wscho­dzie Ukra­iny, gdzie obec­nie rzą­dzą anta­go­ni­zmy naro­do­we i kałasz­ni­kow (albo podob­ny kawa­łek meta­lu). W zakąt­ku świa­ta, gdzie imię Wła­di­mir wywo­łu­je nie­zwy­kle skraj­ne reak­cje. Dopie­ro co czy­ta­łem, że kon­flikt zbroj­ny przy­bie­ra tam  na sile…

Zdję­cie 4. Pani Nata­sza jedzie z gru­pą na Ukra­inę. Oto spo­kój i pogo­da ducha. Nie­ste­ty nie wiem, co obec­nie u Niej słychać…

Pani Natasza

Z Ukra­iną wią­za­ły nas też kon­tak­ty „uczel­nia­ne”. Doko­pa­łem się tutaj do kil­ku infor­ma­cji, podam pierw­szą z brze­gu. „Wrze­sień (1995) — pię­cio­dnio­wa wizy­ta Dyrek­to­ra Zespo­łu w Bier­diań­sku na Ukra­inie, zor­ga­ni­zo­wa­na przez wła­dze mia­sta oraz Filii Poli­tech­ni­ki Łódz­kiej w Biel­sku-Bia­łej — pod­pi­sa­nie poro­zu­mie­nia o współ­pra­cy i wymia­nie mło­dzie­ży pomię­dzy Tuwi­mem, a Azow­skim Regio­nal­nym Insty­tu­tem Zarzą­dza­nia APUY”. Na pod­pi­sie spra­wa się nie zakoń­czy­ła. Mło­dzież fak­tycz­nie kur­so­wa­ła na linii Bier­diańsk — Bielsko-Biała…

Pozdra­wiam wszyst­kich, a szcze­gól­nie Panią Nata­szę, gdzie­kol­wiek obec­nie przebywa!

 

 

Loading

Łubu-dubu retro!

Łubu-dubu! Szast prast! Minął tydzień, mamy week­end, czas na odpo­czy­nek i małe łubu-dubu. Tym bar­dziej, że pogo­da nie wypę­dza na dwór. Zapra­szam na wir­tu­al­ną impre­zę, a wła­ści­wie od razu na dwie (chwi­la, pro­szę jesz­cze nie wcho­dzić na par­kiet! Dopie­ro umy­li i wypo­le­ro­wa­li, moż­na zali­czyć gwał­tow­ne łub-dub ze zmia­ną pozy­cji z pro­sto­pa­dłej na rów­no­le­głą do pod­ło­gi, jesz­cze chwi­lę posiedźmy).

Kil­ka­na­ście dni temu nasi matu­rzy­ści ode­bra­li od foto­gra­fa swo­je zdję­cia ze stud­niów­ki. Jak moż­na było ocze­ki­wać, fot­ki wzbu­dzi­ły wśród uczniów gwał­tow­ne oży­wie­nie i weso­łość — osta­tecz­nie, stud­niów­ka jest tyl­ko raz, a par­kiet przy­cią­ga jak magnes, nawet jeże­li poja­wia się tyl­ko na zdję­ciu. Pomy­śla­łem wte­dy, że poszu­kam fotek z imprez, na któ­rych Tuwi­mow­cy poja­wia­li się w prze­szło­ści. Zna­la­zło się kil­ka… z udzia­łem naszych nauczy­cie­li… Przy czym foto­sy zro­bio­no na „taj­nych” impre­zach gro­na pedagogicznego.

Pstryk! i igła na krą­żek. DJ roz­krę­ca winyl.

Impre­za w kli­ma­cie lat sześć­dzie­sią­tych,  prze­tań­czo­na pod koniec lat dzie­więć­dzie­sią­tych XX wieku…

Elvis wiecz­nie żywy? Boko­bro­dy by się zga­dza­ły, ale opa­ska na czo­le i wzo­ry na koszu­lach wska­zu­ją na sub­kul­tu­rę hipi­sów. (Panie Dyrek­to­rze, nikt Pana tutaj nie roz­po­zna, pro­szę być spokojnym…)

A teraz kolej­na sce­na. Sły­chać gwizd bacy. Karcz­ma w Beski­dach, począt­ki XXI wie­ku, cia­ło peda­go­gicz­ne (kto wymy­śla takie wyra­zy?) odkry­wa swo­je dru­gie „ja”. Inspi­ra­cja nad­cho­dzi z podłogi.

Kolej­na sce­na z karcz­my. Pro­fe­sor jesz­cze bez musz­ki, za to z czu­pry­ną. Tań­czy z naszą byłą Panią Wicedyrektor.

I jesz­cze jeden kli­ma­tycz­ny duet. Czu­pur­ny Pazur wabi swo­ją sym­pa­tycz­ną towa­rzysz­kę. Chy­ba skutecznie.

Ostat­nie uję­cie z zaba­wy. Szko­da, że nie sły­chać, o czym Pano­wie roz­ma­wia­ją, w każ­dym razie z pew­no­ścią gro­zi im nad­ci­śnie­nie 🙂 Pani Jola znaj­du­je się bli­żej, i chy­ba też nie słyszy.

Już póź­no. Mem­bra­ny gło­śni­ków dziu­ra­we, baca każe się zabie­rać. Może jesz­cze kie­dyś wró­ci­my na par­kiet? Zbio­ry blo­go­te­ki stop­nio­wo się powięk­sza­ją, może poja­wią się kolej­ne cie­ka­we mate­ria­ły. Osta­tecz­nie, wciąż jesz­cze nie wypły­nę­ły zdję­cia uka­zu­ją­ce efek­tow­ną cho­re­ogra­fię Pro­fe­so­ra Sto­ec­ke­ra, włącz­nie ze słyn­nym wkrę­ca­niem pię­ty w par­kiet a la „gasze­nie papie­ro­sa”. Mam nadzie­ję, że ktoś takie trzy­ma w swo­im albu­mie. Może się podzieli?

Pozdra­wiam wiel­bi­cie­li roc­k’n rol­la i góral­skich kapel. Łubu-dubu!

Loading

Rajdowcy z Tuwima

Na śro­dę Tuwim zapla­no­wał rajd. Będzie żużel. Kamol­ce. Chasz­cze i doły, praw­do­po­dob­nie tro­chę bło­ta, a na koń­cu wspól­ne impre­zo­wa­nie na zie­lo­nym pod chmur­ką. Albo — oba­wiam się — będzie tyl­ko bło­to i zwy­czaj­ne zaję­cia w kla­sach. W histo­rii szko­ły pogo­da już kil­ka razy odwo­ła­ła rajd. Ale co tam… Może do śro­dy wró­ci lep­sza aura i wyciecz­ka na Kozią Gór­kę sta­nie się fak­tem. 683 metry n.p.m., wtur­lam się bez jęku. OK, może odro­bi­nę pona­rze­kam w myślach na stro­mym podej­ściu, ale wido­ki i świe­że powie­trze mi to wyna­gro­dzą. Dawaj­cie Kozią Gór­kę. Zna­my się dobrze, już kie­dyś na nią wcho­dzi­łem z Tuwi­mem, podob­nie zresz­tą jak na Dębo­wiec czy Błat­nią. Wpa­ko­wać się w orta­lion i do dzieła.

Czytaj dalej

Loading

Remik Distel — wicedyrektor, człowiek z energią i pasją

Remik Distel. Wycho­waw­ca, nauczy­ciel infor­ma­ty­ki, wice­dy­rek­tor. Odszedł na waka­cjach. Kie­ro­wał obo­zem zor­ga­ni­zo­wa­nym dla uczniów Tuwi­ma we Wło­szech w Gar­ga­no. Było gorą­ce lato 2000 roku. Lipiec. Adria­tyk kusił lazu­ro­wy­mi woda­mi. Miał 38 lat.

Wie­dział dla­cze­go war­to być nauczy­cie­lem. Rozu­miał uczniów jak mało któ­ry bel­fer. Zawsze po wła­ści­wej stro­nie. Wspie­rał pod­opiecz­nych i żartował.

Pozna­li­śmy się jako nauczy­cie­le w SP 32 w Wapie­ni­cy. Remik, jak każ­dy nie­spo­koj­ny duch, poszu­ki­wał nowych wyzwań i moż­li­wo­ści roz­wi­ja­nia umie­jęt­no­ści wycho­waw­czo-dydak­tycz­nych. Dostał pro­po­zy­cję pra­cy w Tuwi­mie. VII LO. Na począt­ku jako nauczy­ciel infor­ma­ty­ki i wycho­waw­ca kla­sy, bar­dzo szyb­ko awan­so­wał i zaczął peł­nić funk­cję wice­dy­rek­to­ra szko­ły. Dobrze znał pułap­ki zawo­du nauczy­cie­la. Dużo mnie nauczył. Naj­bar­dziej ceni­łem w nim bez­kom­pro­mi­so­wość i otwar­tość. To od Remi­ka usły­sza­łem, jakie popeł­niam błę­dy jako nauczy­ciel. Wszy­scy je popeł­nia­my, kie­dy zaczy­na­my pra­cę. Za ostro. Zbyt auto­ry­tar­nie, za bar­dzo z wyso­ko­ści kate­dry, za któ­rą chce­my się scho­wać. Albo za bar­dzo chce­my zaprzy­jaź­nić się z ucznia­mi. Skra­ca­my dystans. Cza­sa­mi dzia­ła, cza­sa­mi pozba­wia­my się moż­li­wo­ści manew­ru i oddzia­ły­wa­nia wycho­waw­cze­go. Remik nie ucie­kał od trud­nych roz­mów. Był mądrym dyrek­to­rem, kole­gą, przy­ja­cie­lem. Nie­je­den raz usły­sza­łem gorz­kie sło­wa. Poma­ga­ły w każ­dym prze­pra­co­wa­nym nauczy­ciel­skim dniu. Poszu­ki­wał nowych roz­wią­zań, nowych metod i środ­ków dydak­tycz­nych. Two­rzył szkol­ne pra­cow­nie infor­ma­tycz­ne. Nowo­cze­sne, opar­te na rodzą­cych się moż­li­wo­ściach sie­ci infor­ma­tycz­nych. Koń­czy­ły się lata ’90. Kel­ly Fami­ly zapeł­nia­li sta­dio­ny 250 tyś. fanów — Remik był jed­nym z nich. Ot, taka mała sła­bost­ka. Na waka­cjach zawsze w ban­dam­ce. Tyl­ko bro­dę było widać i roze­śmia­ne oczy. Oboź­ny, komen­dant obo­zów wypo­czyn­ko­wych w Pogo­rze­li­cy. Dużo śpie­wał, choć nie bar­dzo potra­fił, tań­czył, jak już to na sto­le. Mistrz har­cer­skich zabaw — pory­wał 9 lat­ka i 18-let­nie­go wyrost­ka, jak już wdra­pał się na stół, to bawi­li się wszyscy.

Klau­diusz Knyps

Dyrek­tor Tuwi­ma od 2008

 

Loading