Konkursy i zabawy

Dzień Otwarty, czyli powrót na imprezę

Gdy­bym zatrud­nił sztucz­ną inte­li­gen­cję, to dzi­siej­szy wpis był­by już zeszło­ty­go­dnio­wym. Cóż, jak się rzeź­bi cha­łup­ni­czo wła­sny­mi siła­mi, to trze­ba się uzbro­ić w cier­pli­wość… Trud­no. Przejdź­my do rze­czy. Dzi­siaj wpro­si­my się na szkol­ny Dzień Otwar­ty w wer­sji cyfro­wej — poka­żę kil­ka fotek, któ­re umknę­ły social mediom i dorzu­cę do nich swo­je trzy gro­si­ki. Wra­ca­my na imprezę.

28.04, pią­tek przed połu­dniem. Jeste­śmy w środ­ku mły­na. Goście z pod­sta­wó­wek dopi­su­ją, momen­ta­mi na scho­dach przy por­tier­ni jest ścisk jak w Black Friday.

Dzień Otwarty 2023

Nie będzie oglą­da­nia mebli jak w salo­nie Ikei. Na szczę­ście! W Dzień Otwar­ty ludzie z Tuwi­ma mają lep­szy towar dla gości — swój vibe i kre­atyw­ność. W kla­sach i na kory­ta­rzach widać deko­ra­cje nawią­zu­ją­ce do kra­jów i kul­tur z całe­go świa­ta. Na pierw­szym pię­trze widzę Wło­chy, Mek­syk i Chi­ny, do któ­rych wcho­dzi się  z gar­bem i poko­rą przez cegla­ny tunel. Mło­dzi z pod­sta­wó­wek mają szan­sę wejść w wypro­sto­wa­nej pozycji.

Smok z Azji

Wej­ście Smo­ka i tunel do Chin. Wej­dziesz tyl­ko z pokło­nem i wido­kiem na swo­je trampki.

Poręcz, wskok po scho­dach i zakręt. Dru­gie pię­tro. Odwie­dza­ją­cy oglą­da­ją bar­mań­ski show, któ­ry zna­ko­mi­cie roz­krę­cił Pan Patryk ze swo­ją fan­ta­stycz­ną eki­pą. Oraz sale, a w salach ludek, któ­ry w poprzed­nich latach przy­szedł do szko­ły, aby zoba­czyć Dzień Otwar­ty. W drzwiach niczym wodo­ro­sty snu­ją się kolo­ro­we kota­ry z papie­ru. No to nur­ku­je­my przez taką kota­rę do jed­nej z sal…

Ramzes podwójny

Egipt odsła­nia swo­je tajem­ni­ce… 💪💪💪 Tra­fia­my na zaba­wę u fara­ona, z Egip­cjan­ka­mi, dzi­da­mi i bosą tan­cer­ką na czer­wo­nym dywa­nie. Ram­ze­si z 1 bt mil­czą jak mumie, ale poka­zu­ją pal­ca­mi hie­ro­gli­fy, któ­re dają się łatwo odszyfrować… 😉😉😉

Egipcajnie

Ucznio­wie z pod­sta­wó­wek krą­żą po salach. Niby tro­chę nie­śmia­li, ale roz­glą­da­ją się, tu coś zaga­da­ją, tam porwą ciast­ko lub nabio­rą coś cie­ka­we­go z miski… Wzro­stem wyróż­nia­ją się łow­cy-zbie­ra­cze, któ­rzy prze­cze­su­ją sale w środ­ku dnia — Pano­wie Infor­ma­ty­cy oraz Pani Wie­sia. To juro­rzy kon­kur­su „Z Tuwi­mem przez świat”, oce­nia­ją wystrój sal, kostiu­my uczniów i ser­wo­wa­ne potra­wy. Egipt zdo­bę­dzie u nich pierw­sze miej­sce. Gratulacje! 😉

Licznik

Na kory­ta­rzu luz jak w Rio. Do Pana Andrze­ja, któ­ry dyżu­ru­je koło fila­ra pod­cho­dzi Michał z kla­sy turystycznej.

—  Ma pan taki sam kubra­czek jak Szrek.

—  Ty łobuzie!!

Pan Andrzej pio­ru­nu­je Micha­ła wzro­kiem, ale naj­wy­raź­niej ma ubaw z tej sytuacji.

Taniec

Hisz­pan­ki i sym­pa­tycz­na zaba­wa przy gorą­cych rytmach 😉

Chwi­lę póź­niej Pan Andrzej sta­je się eks­po­na­tem. Chło­pak z Tuwi­ma pod­pro­wa­dza do nie­go gru­pę uczniów z pod­sta­wów­ki i wska­zu­je brodą:

 —  O, tutaj widzi­cie faj­ne­go nauczy­cie­la. Zwie­dził pół świata!

Mło­dzi oglą­da­ją okaz z zacie­ka­wie­niem i odcho­dzą. Sytu­acja powta­rza się jesz­cze dwa razy, a póź­niej Pan Andrzej uda­je się — jak praw­dzi­wy eks­po­nat — na kon­ser­wa­cję her­ba­tą w poko­ju nauczycielskim.

Licznik 2

Na miej­scu daw­ne­go skle­pi­ku znaj­du­je się sto­isko z wło­ski­mi sma­ko­ły­ka­mi. Cie­szy się zain­te­re­so­wa­niem gości, raz po raz czy­jaś ręka pory­wa deli­cje z bla­tu. W koń­cu ze sto­łów zni­ka cały poczę­stu­nek.  —  Wszyst­ko mi zje­dli…  —  tak jak­by z nutą smut­ku zauwa­ża kie­row­nicz­ka sto­iska, Pani Aneta.

Bonjour Madame

x x x x x

Trzy­dzie­ści minut po pierw­szej impre­za się koń­czy i płyn­nie prze­cho­dzi w sprzą­ta­nie szko­ły. We śro­dę zaczy­na­ją się matu­ry i wszyst­ko musi lśnić. Tak­że tabli­ce, z któ­rych trze­ba poście­rać rysun­ki. Cięż­ko to przy­cho­dzi, gdy widać, że tabli­cę dotknę­ła ręka szkol­ne­go Leonar­da. Żegnaj, Mona Liso z Meksyku…

Leonardo

Licz­by to tyl­ko licz­by, ale mimo to zer­kam na licz­nik gości. Wyglą­da cał­kiem nieźle…

Licznik 3

I tyle na dzi­siaj. Trzy­maj­cie się!

 

Loading

Łubu-dubu retro!

Łubu-dubu! Szast prast! Minął tydzień, mamy week­end, czas na odpo­czy­nek i małe łubu-dubu. Tym bar­dziej, że pogo­da nie wypę­dza na dwór. Zapra­szam na wir­tu­al­ną impre­zę, a wła­ści­wie od razu na dwie (chwi­la, pro­szę jesz­cze nie wcho­dzić na par­kiet! Dopie­ro umy­li i wypo­le­ro­wa­li, moż­na zali­czyć gwał­tow­ne łub-dub ze zmia­ną pozy­cji z pro­sto­pa­dłej na rów­no­le­głą do pod­ło­gi, jesz­cze chwi­lę posiedźmy).

Kil­ka­na­ście dni temu nasi matu­rzy­ści ode­bra­li od foto­gra­fa swo­je zdję­cia ze stud­niów­ki. Jak moż­na było ocze­ki­wać, fot­ki wzbu­dzi­ły wśród uczniów gwał­tow­ne oży­wie­nie i weso­łość — osta­tecz­nie, stud­niów­ka jest tyl­ko raz, a par­kiet przy­cią­ga jak magnes, nawet jeże­li poja­wia się tyl­ko na zdję­ciu. Pomy­śla­łem wte­dy, że poszu­kam fotek z imprez, na któ­rych Tuwi­mow­cy poja­wia­li się w prze­szło­ści. Zna­la­zło się kil­ka… z udzia­łem naszych nauczy­cie­li… Przy czym foto­sy zro­bio­no na „taj­nych” impre­zach gro­na pedagogicznego.

Pstryk! i igła na krą­żek. DJ roz­krę­ca winyl.

Impre­za w kli­ma­cie lat sześć­dzie­sią­tych,  prze­tań­czo­na pod koniec lat dzie­więć­dzie­sią­tych XX wieku…

Elvis wiecz­nie żywy? Boko­bro­dy by się zga­dza­ły, ale opa­ska na czo­le i wzo­ry na koszu­lach wska­zu­ją na sub­kul­tu­rę hipi­sów. (Panie Dyrek­to­rze, nikt Pana tutaj nie roz­po­zna, pro­szę być spokojnym…)

A teraz kolej­na sce­na. Sły­chać gwizd bacy. Karcz­ma w Beski­dach, począt­ki XXI wie­ku, cia­ło peda­go­gicz­ne (kto wymy­śla takie wyra­zy?) odkry­wa swo­je dru­gie „ja”. Inspi­ra­cja nad­cho­dzi z podłogi.

Kolej­na sce­na z karcz­my. Pro­fe­sor jesz­cze bez musz­ki, za to z czu­pry­ną. Tań­czy z naszą byłą Panią Wicedyrektor.

I jesz­cze jeden kli­ma­tycz­ny duet. Czu­pur­ny Pazur wabi swo­ją sym­pa­tycz­ną towa­rzysz­kę. Chy­ba skutecznie.

Ostat­nie uję­cie z zaba­wy. Szko­da, że nie sły­chać, o czym Pano­wie roz­ma­wia­ją, w każ­dym razie z pew­no­ścią gro­zi im nad­ci­śnie­nie 🙂 Pani Jola znaj­du­je się bli­żej, i chy­ba też nie słyszy.

Już póź­no. Mem­bra­ny gło­śni­ków dziu­ra­we, baca każe się zabie­rać. Może jesz­cze kie­dyś wró­ci­my na par­kiet? Zbio­ry blo­go­te­ki stop­nio­wo się powięk­sza­ją, może poja­wią się kolej­ne cie­ka­we mate­ria­ły. Osta­tecz­nie, wciąż jesz­cze nie wypły­nę­ły zdję­cia uka­zu­ją­ce efek­tow­ną cho­re­ogra­fię Pro­fe­so­ra Sto­ec­ke­ra, włącz­nie ze słyn­nym wkrę­ca­niem pię­ty w par­kiet a la „gasze­nie papie­ro­sa”. Mam nadzie­ję, że ktoś takie trzy­ma w swo­im albu­mie. Może się podzieli?

Pozdra­wiam wiel­bi­cie­li roc­k’n rol­la i góral­skich kapel. Łubu-dubu!

Loading

Amerykanie w Tuwimie czyli Born in the USA

Będąc jesz­cze uczniem pod­sta­wów­ki nało­go­wo oglą­da­łem wester­ny. Bar­dzo je lubi­łem, cho­ciaż wie­le z nich było do sie­bie podob­nych i powie­la­ło roz­ma­ite sche­ma­ty oraz ste­reo­ty­py. Poło­wa wester­nów koń­czy­ła się na uli­cy koło salo­onu w nie­wiel­kim drew­nia­nym mia­stecz­ku — dobry sze­ryf sta­wał twa­rzą w twarz ze zło­czyń­cą, mie­rzy­li się poke­ro­wym spoj­rze­niem przez dzie­sięć minut, a potem bły­ska­wicz­nie się­ga­li do kabur i odda­wa­li do sie­bie strzał z wyso­ko­ści bio­dra. Następ­nie nastę­po­wa­ła cisza i po chwi­li na zie­mię padał opry­szek. Sze­ryf zwy­kle szedł potem do swo­jej kobie­ty i krót­ko wygła­szał takie mniej wię­cej wyzna­nie: „wszyst­ko już będzie dobrze; może i nie mam łatwe­go cha­rak­te­ru, ale zmie­nię się dla cie­bie, ode­pnę gwiaz­dę sze­ry­fa, będzie­my razem upra­wiać kuku­ry­dzę i wycho­wy­wać porząd­ne ame­ry­kań­skie dzie­ci…” Kie­dy już mie­li się cało­wać, na ekra­nie wyska­ki­wał THE END. Mowa głów­nie o star­szych wester­nach, z epo­ki zanim Clint Eastwo­od został reżyserem…

Pierw­szych Ame­ry­ka­nów pozna­łem bez­po­śred­nio w 2012 roku. Majo­wie zapo­wia­da­li wte­dy koniec świa­to­wej cywi­li­za­cji, ale zamiast tego w naszej szko­le nastą­pił od razu począ­tek nowe­go świa­ta: cał­kiem dosłow­nie — przy­by­li do nas goście z Nowe­go Świa­ta, na doda­tek dyplo­ma­ci . Repre­zen­to­wa­li Kon­su­lat USA w Kra­ko­wie. Mówiąc ina­czej, poja­wił się Sze­ryf oraz jego Zastęp­ca. Aby god­nie przy­jąć gości, zamie­rza­li­śmy zgłę­biać taj­ni­ki pro­to­ko­łu dyplo­ma­tycz­ne­go, ale Kon­sul, wów­czas był to Pan Brian Geo­r­ge, wca­le tego sobie nie życzył — na fil­mach jest podob­nie, sze­ryf mówi zwy­czaj­nie, a jak tyl­ko sia­da przy sto­le, to od razu kła­dzie na nim nogi. Oczy­wi­ście w pra­cy dyplo­ma­ty nie ma miej­sca na taką bez­ce­re­mo­nial­ność, ale fakt fak­tem: Kon­sul pra­gnie nawią­zy­wać nowe zna­jo­mo­ści i kon­tak­ty, a sztyw­ność bar­dzo to utrud­nia. Kon­su­lo­wi towa­rzy­szy­ła Pani Boże­na Piłat, redak­tor kon­su­lar­ne­go perio­dy­ku pt. „Zoom in on Ame­ri­ca”. Od tam­te­go razu Pani Boże­na odwie­dza nas co roku, nato­miast Kon­su­lo­wie co jakiś czas się zmie­nia­ją. Na począt­ku bywa­li u nas Pano­wie: Brian Geo­r­ge i Andrew Caru­so, a od dwóch lat gości­my Panią Pam DeVol­der. Czytaj dalej

Loading

Pani Dorota nasyła na szkołę happening czytelniczy

W zeszły wto­rek na tere­nie szko­ły buszo­wał hap­pe­ning czy­tel­ni­czy. Do klas zaglą­da­ły tajem­ni­cze posta­ci w dłu­gich, powłó­czy­stych sza­tach; nie­któ­re z nich trzy­ma­ły w rękach coś, co wyglą­da­ło na kije podróż­nych. Czyż­by pro­po­zy­cje nowych szkol­nych mun­dur­ków? Nie tym razem, zresz­tą szko­ła nie wyma­ga od uczniów posia­da­nia spi­cza­stych uszu, kocich wąsów ani nosze­nia heł­mów. Więc kto to był? No cóż, zde­cy­do­wa­nie były to posta­ci lite­rac­kie. Jed­na z nich gar­bi­ła się w lite­rac­ki spo­sób, a jesz­cze inna po lite­rac­ku dźga­ła kijem powie­trze.  Cała eki­pa cier­pia­ła przy tym na zanik pamię­ci. Tajem­ni­czy osob­ni­cy wcho­dzi­li pod­czas lek­cji do klas i zada­wa­li uczniom trzy pyta­nia. Kim jestem? Z jakiej książ­ki się urwa­łem? Kto mnie wykre­ował?  A odpo­wie­dzi na te pyta­nia przy­cho­dzi­ły z róż­ną szyb­ko­ścią. Cięż­ko miał podob­no kot Behe­mot z „Mistrza i Mał­go­rza­ty” Micha­iła Buł­ha­ko­wa — jed­na kla­sa nie czy­ta­ła jesz­cze tej lek­tu­ry. Mniej­sze pro­ble­my napo­tka­ło towa­rzy­stwo, któ­re wypa­dło spo­mię­dzy kar­tek „Wład­cy Pier­ście­nia” — hob­bit Fro­do, cza­row­nik Gan­dalf, elf Lego­las, kra­sno­lud Gim­li i resz­ta tej lite­rac­kiej eki­py. Tol­kien trzy­ma się moc­no, mimo że aku­rat ta pozy­cja lek­tu­rą nie jest. Dosyć pręd­ko ziden­ty­fi­ko­wa­no też inne posta­ci: Wer­te­ra z powie­ści Goethe­go i pan­nę mło­dą z „Wese­la”.

Pomysł na hap­pe­ning naro­dził się oczy­wi­ście w naszym BCK, czy­li Biblio­tecz­nym Cen­trum Kul­tu­ral­nym. Ofi­cjal­na nazwa tego miej­sca to biblio­te­ka, ale wie­my dobrze, że w prak­ty­ce te trzy pomiesz­cze­nia peł­nią znacz­nie wię­cej funk­cji. Mamy tam pra­cow­nię kom­pu­te­ro­wą z mul­ti­me­dia­mi, salę lek­cyj­ną, dom kul­tu­ry oraz azyl dla zmę­czo­nych. Ten ostat­ni w posta­ci wygod­nych zie­lo­nych kanap, gdzie łatwo może­my zatrzy­mać nasze wewnętrz­ne, roz­go­rącz­ko­wa­ne try­bi­ki. Z dru­giej stro­ny trze­ba przy oka­zji wspo­mnieć, że bywa­ją chwi­le, gdy kana­py sta­ją się nie­uży­wal­ne. Dzie­je się tak w dniach i godzi­nach poprze­dza­ją­cych róż­ne szkol­ne przed­sta­wie­nia i uro­czy­sto­ści — biblio­te­ka zamie­nia się wte­dy w miej­sce prób teatral­nych i cho­re­ogra­ficz­nych. Taki plac budo­wy, gdzie na gło­wę może spaść jakiś pustak. Pani Doro­ta trzy­ma w ręce nie­wi­dzial­ny gwiz­dek; woko­ło panu­ją szu­ra­nia, świ­sty, komen­dy, muzy­ka i hiper­wen­ty­la­cja; ucznio­wie tań­czą, mru­ga­ją, recy­tu­ją albo prze­miesz­cza­ją się z kąta w kąt z koń­ską gło­wą na kar­ku. Koń ma wytrzesz­czo­ne oczy, chy­ba nie wie jak odna­leźć się w całym tym zawi­ro­wa­niu… Muszę tutaj jed­nak wyraź­nie zazna­czyć, że trud­no sobie wyobra­zić Tuwi­ma bez takiej nakrę­co­nej biblio­te­ki. Tutaj powsta­ją pra­wie wszyst­kie szkol­ne impre­zy i inne wyda­rze­nia, któ­re cemen­tu­ją szkol­ną spo­łecz­ność, uroz­ma­ica­ją nasz dzień powsze­dni i wydo­by­wa­ją z uczniów poten­cjał. Uwa­żam przy tym, że mamy duet biblio­te­kar­ski, któ­ry dosko­na­le się uzu­peł­nia. Pani Doro­ta gwa­ran­tu­je nie­skrę­po­wa­ny dyna­mizm, a Pani Agniesz­ka spo­kój i wyci­sze­nie. Jang i jing w czy­stej postaci.

Hap­pe­ning zakoń­czył się tak samo jak się zaczął, czy­li na weso­ło. Grup­ka posta­ci lite­rac­kich posta­no­wi­ła roz­ła­do­wać ładu­nek pozy­tyw­nej ener­gii, jaki zgro­ma­dzi­ła pod­czas zaba­wy. Włą­czy­ła w biblio­te­ce muzy­kę, zaczę­ła tań­czyć i śpie­wać. Towa­rzy­stwo wpa­dło w naj­praw­dziw­szy trans. Poja­wi­ła się pan­to­mi­ma z kija­mi, a kra­sno­lud wylą­do­wał nawet z gita­rą na pod­ło­dze. Zresz­tą sami zobacz­cie film i zdję­cia. Pozdra­wiam wszystkich!

Loading