Konkursy i zabawy
Dzień Otwarty, czyli powrót na imprezę
Gdybym zatrudnił sztuczną inteligencję, to dzisiejszy wpis byłby już zeszłotygodniowym. Cóż, jak się rzeźbi chałupniczo własnymi siłami, to trzeba się uzbroić w cierpliwość… Trudno. Przejdźmy do rzeczy. Dzisiaj wprosimy się na szkolny Dzień Otwarty w wersji cyfrowej — pokażę kilka fotek, które umknęły social mediom i dorzucę do nich swoje trzy grosiki. Wracamy na imprezę.
28.04, piątek przed południem. Jesteśmy w środku młyna. Goście z podstawówek dopisują, momentami na schodach przy portierni jest ścisk jak w Black Friday.
Nie będzie oglądania mebli jak w salonie Ikei. Na szczęście! W Dzień Otwarty ludzie z Tuwima mają lepszy towar dla gości — swój vibe i kreatywność. W klasach i na korytarzach widać dekoracje nawiązujące do krajów i kultur z całego świata. Na pierwszym piętrze widzę Włochy, Meksyk i Chiny, do których wchodzi się z garbem i pokorą przez ceglany tunel. Młodzi z podstawówek mają szansę wejść w wyprostowanej pozycji.
Wejście Smoka i tunel do Chin. Wejdziesz tylko z pokłonem i widokiem na swoje trampki.
Poręcz, wskok po schodach i zakręt. Drugie piętro. Odwiedzający oglądają barmański show, który znakomicie rozkręcił Pan Patryk ze swoją fantastyczną ekipą. Oraz sale, a w salach ludek, który w poprzednich latach przyszedł do szkoły, aby zobaczyć Dzień Otwarty. W drzwiach niczym wodorosty snują się kolorowe kotary z papieru. No to nurkujemy przez taką kotarę do jednej z sal…
Egipt odsłania swoje tajemnice… 💪💪💪 Trafiamy na zabawę u faraona, z Egipcjankami, dzidami i bosą tancerką na czerwonym dywanie. Ramzesi z 1 bt milczą jak mumie, ale pokazują palcami hieroglify, które dają się łatwo odszyfrować… 😉😉😉
Uczniowie z podstawówek krążą po salach. Niby trochę nieśmiali, ale rozglądają się, tu coś zagadają, tam porwą ciastko lub nabiorą coś ciekawego z miski… Wzrostem wyróżniają się łowcy-zbieracze, którzy przeczesują sale w środku dnia — Panowie Informatycy oraz Pani Wiesia. To jurorzy konkursu „Z Tuwimem przez świat”, oceniają wystrój sal, kostiumy uczniów i serwowane potrawy. Egipt zdobędzie u nich pierwsze miejsce. Gratulacje! 😉
Na korytarzu luz jak w Rio. Do Pana Andrzeja, który dyżuruje koło filara podchodzi Michał z klasy turystycznej.
— Ma pan taki sam kubraczek jak Szrek.
— Ty łobuzie!!
Pan Andrzej piorunuje Michała wzrokiem, ale najwyraźniej ma ubaw z tej sytuacji.
Hiszpanki i sympatyczna zabawa przy gorących rytmach 😉
Chwilę później Pan Andrzej staje się eksponatem. Chłopak z Tuwima podprowadza do niego grupę uczniów z podstawówki i wskazuje brodą:
— O, tutaj widzicie fajnego nauczyciela. Zwiedził pół świata!
Młodzi oglądają okaz z zaciekawieniem i odchodzą. Sytuacja powtarza się jeszcze dwa razy, a później Pan Andrzej udaje się — jak prawdziwy eksponat — na konserwację herbatą w pokoju nauczycielskim.
Na miejscu dawnego sklepiku znajduje się stoisko z włoskimi smakołykami. Cieszy się zainteresowaniem gości, raz po raz czyjaś ręka porywa delicje z blatu. W końcu ze stołów znika cały poczęstunek. — Wszystko mi zjedli… — tak jakby z nutą smutku zauważa kierowniczka stoiska, Pani Aneta.
x x x x x
Trzydzieści minut po pierwszej impreza się kończy i płynnie przechodzi w sprzątanie szkoły. We środę zaczynają się matury i wszystko musi lśnić. Także tablice, z których trzeba pościerać rysunki. Ciężko to przychodzi, gdy widać, że tablicę dotknęła ręka szkolnego Leonarda. Żegnaj, Mona Liso z Meksyku…
Liczby to tylko liczby, ale mimo to zerkam na licznik gości. Wygląda całkiem nieźle…
I tyle na dzisiaj. Trzymajcie się!
Łubu-dubu retro!
Łubu-dubu! Szast prast! Minął tydzień, mamy weekend, czas na odpoczynek i małe łubu-dubu. Tym bardziej, że pogoda nie wypędza na dwór. Zapraszam na wirtualną imprezę, a właściwie od razu na dwie (chwila, proszę jeszcze nie wchodzić na parkiet! Dopiero umyli i wypolerowali, można zaliczyć gwałtowne łub-dub ze zmianą pozycji z prostopadłej na równoległą do podłogi, jeszcze chwilę posiedźmy).
Kilkanaście dni temu nasi maturzyści odebrali od fotografa swoje zdjęcia ze studniówki. Jak można było oczekiwać, fotki wzbudziły wśród uczniów gwałtowne ożywienie i wesołość — ostatecznie, studniówka jest tylko raz, a parkiet przyciąga jak magnes, nawet jeżeli pojawia się tylko na zdjęciu. Pomyślałem wtedy, że poszukam fotek z imprez, na których Tuwimowcy pojawiali się w przeszłości. Znalazło się kilka… z udziałem naszych nauczycieli… Przy czym fotosy zrobiono na „tajnych” imprezach grona pedagogicznego.
Pstryk! i igła na krążek. DJ rozkręca winyl.
Impreza w klimacie lat sześćdziesiątych, przetańczona pod koniec lat dziewięćdziesiątych XX wieku…
Elvis wiecznie żywy? Bokobrody by się zgadzały, ale opaska na czole i wzory na koszulach wskazują na subkulturę hipisów. (Panie Dyrektorze, nikt Pana tutaj nie rozpozna, proszę być spokojnym…)
A teraz kolejna scena. Słychać gwizd bacy. Karczma w Beskidach, początki XXI wieku, ciało pedagogiczne (kto wymyśla takie wyrazy?) odkrywa swoje drugie „ja”. Inspiracja nadchodzi z podłogi.
Kolejna scena z karczmy. Profesor jeszcze bez muszki, za to z czupryną. Tańczy z naszą byłą Panią Wicedyrektor.
I jeszcze jeden klimatyczny duet. Czupurny Pazur wabi swoją sympatyczną towarzyszkę. Chyba skutecznie.
Ostatnie ujęcie z zabawy. Szkoda, że nie słychać, o czym Panowie rozmawiają, w każdym razie z pewnością grozi im nadciśnienie 🙂 Pani Jola znajduje się bliżej, i chyba też nie słyszy.
Już późno. Membrany głośników dziurawe, baca każe się zabierać. Może jeszcze kiedyś wrócimy na parkiet? Zbiory blogoteki stopniowo się powiększają, może pojawią się kolejne ciekawe materiały. Ostatecznie, wciąż jeszcze nie wypłynęły zdjęcia ukazujące efektowną choreografię Profesora Stoeckera, włącznie ze słynnym wkręcaniem pięty w parkiet a la „gaszenie papierosa”. Mam nadzieję, że ktoś takie trzyma w swoim albumie. Może się podzieli?
Pozdrawiam wielbicieli rock’n rolla i góralskich kapel. Łubu-dubu!
Amerykanie w Tuwimie czyli Born in the USA
Będąc jeszcze uczniem podstawówki nałogowo oglądałem westerny. Bardzo je lubiłem, chociaż wiele z nich było do siebie podobnych i powielało rozmaite schematy oraz stereotypy. Połowa westernów kończyła się na ulicy koło saloonu w niewielkim drewnianym miasteczku — dobry szeryf stawał twarzą w twarz ze złoczyńcą, mierzyli się pokerowym spojrzeniem przez dziesięć minut, a potem błyskawicznie sięgali do kabur i oddawali do siebie strzał z wysokości biodra. Następnie następowała cisza i po chwili na ziemię padał opryszek. Szeryf zwykle szedł potem do swojej kobiety i krótko wygłaszał takie mniej więcej wyznanie: „wszystko już będzie dobrze; może i nie mam łatwego charakteru, ale zmienię się dla ciebie, odepnę gwiazdę szeryfa, będziemy razem uprawiać kukurydzę i wychowywać porządne amerykańskie dzieci…” Kiedy już mieli się całować, na ekranie wyskakiwał THE END. Mowa głównie o starszych westernach, z epoki zanim Clint Eastwood został reżyserem…
Pierwszych Amerykanów poznałem bezpośrednio w 2012 roku. Majowie zapowiadali wtedy koniec światowej cywilizacji, ale zamiast tego w naszej szkole nastąpił od razu początek nowego świata: całkiem dosłownie — przybyli do nas goście z Nowego Świata, na dodatek dyplomaci . Reprezentowali Konsulat USA w Krakowie. Mówiąc inaczej, pojawił się Szeryf oraz jego Zastępca. Aby godnie przyjąć gości, zamierzaliśmy zgłębiać tajniki protokołu dyplomatycznego, ale Konsul, wówczas był to Pan Brian George, wcale tego sobie nie życzył — na filmach jest podobnie, szeryf mówi zwyczajnie, a jak tylko siada przy stole, to od razu kładzie na nim nogi. Oczywiście w pracy dyplomaty nie ma miejsca na taką bezceremonialność, ale fakt faktem: Konsul pragnie nawiązywać nowe znajomości i kontakty, a sztywność bardzo to utrudnia. Konsulowi towarzyszyła Pani Bożena Piłat, redaktor konsularnego periodyku pt. „Zoom in on America”. Od tamtego razu Pani Bożena odwiedza nas co roku, natomiast Konsulowie co jakiś czas się zmieniają. Na początku bywali u nas Panowie: Brian George i Andrew Caruso, a od dwóch lat gościmy Panią Pam DeVolder. Czytaj dalej
Pani Dorota nasyła na szkołę happening czytelniczy
W zeszły wtorek na terenie szkoły buszował happening czytelniczy. Do klas zaglądały tajemnicze postaci w długich, powłóczystych szatach; niektóre z nich trzymały w rękach coś, co wyglądało na kije podróżnych. Czyżby propozycje nowych szkolnych mundurków? Nie tym razem, zresztą szkoła nie wymaga od uczniów posiadania spiczastych uszu, kocich wąsów ani noszenia hełmów. Więc kto to był? No cóż, zdecydowanie były to postaci literackie. Jedna z nich garbiła się w literacki sposób, a jeszcze inna po literacku dźgała kijem powietrze. Cała ekipa cierpiała przy tym na zanik pamięci. Tajemniczy osobnicy wchodzili podczas lekcji do klas i zadawali uczniom trzy pytania. Kim jestem? Z jakiej książki się urwałem? Kto mnie wykreował? A odpowiedzi na te pytania przychodziły z różną szybkością. Ciężko miał podobno kot Behemot z „Mistrza i Małgorzaty” Michaiła Bułhakowa — jedna klasa nie czytała jeszcze tej lektury. Mniejsze problemy napotkało towarzystwo, które wypadło spomiędzy kartek „Władcy Pierścienia” — hobbit Frodo, czarownik Gandalf, elf Legolas, krasnolud Gimli i reszta tej literackiej ekipy. Tolkien trzyma się mocno, mimo że akurat ta pozycja lekturą nie jest. Dosyć prędko zidentyfikowano też inne postaci: Wertera z powieści Goethego i pannę młodą z „Wesela”.
Pomysł na happening narodził się oczywiście w naszym BCK, czyli Bibliotecznym Centrum Kulturalnym. Oficjalna nazwa tego miejsca to biblioteka, ale wiemy dobrze, że w praktyce te trzy pomieszczenia pełnią znacznie więcej funkcji. Mamy tam pracownię komputerową z multimediami, salę lekcyjną, dom kultury oraz azyl dla zmęczonych. Ten ostatni w postaci wygodnych zielonych kanap, gdzie łatwo możemy zatrzymać nasze wewnętrzne, rozgorączkowane trybiki. Z drugiej strony trzeba przy okazji wspomnieć, że bywają chwile, gdy kanapy stają się nieużywalne. Dzieje się tak w dniach i godzinach poprzedzających różne szkolne przedstawienia i uroczystości — biblioteka zamienia się wtedy w miejsce prób teatralnych i choreograficznych. Taki plac budowy, gdzie na głowę może spaść jakiś pustak. Pani Dorota trzyma w ręce niewidzialny gwizdek; wokoło panują szurania, świsty, komendy, muzyka i hiperwentylacja; uczniowie tańczą, mrugają, recytują albo przemieszczają się z kąta w kąt z końską głową na karku. Koń ma wytrzeszczone oczy, chyba nie wie jak odnaleźć się w całym tym zawirowaniu… Muszę tutaj jednak wyraźnie zaznaczyć, że trudno sobie wyobrazić Tuwima bez takiej nakręconej biblioteki. Tutaj powstają prawie wszystkie szkolne imprezy i inne wydarzenia, które cementują szkolną społeczność, urozmaicają nasz dzień powszedni i wydobywają z uczniów potencjał. Uważam przy tym, że mamy duet bibliotekarski, który doskonale się uzupełnia. Pani Dorota gwarantuje nieskrępowany dynamizm, a Pani Agnieszka spokój i wyciszenie. Jang i jing w czystej postaci.
Happening zakończył się tak samo jak się zaczął, czyli na wesoło. Grupka postaci literackich postanowiła rozładować ładunek pozytywnej energii, jaki zgromadziła podczas zabawy. Włączyła w bibliotece muzykę, zaczęła tańczyć i śpiewać. Towarzystwo wpadło w najprawdziwszy trans. Pojawiła się pantomima z kijami, a krasnolud wylądował nawet z gitarą na podłodze. Zresztą sami zobaczcie film i zdjęcia. Pozdrawiam wszystkich!