Monthly Archives: maj 2018
Tuwimowcy w rozjazdach, czyli wschodnie klimaty
Słyszałem, że już pakują manatki — w przyszłym tygodniu ekipa nauczycieli z Tuwima wybiera się na trzydniową wycieczkę po Roztoczu. Oby tylko dopisało słońce. Profesor z informatyki już sprawdzał pogodę, odkrył przy okazji, że serwis internetowy pokazuje Roztocze gdzieś w województwie zachodniopomorskim, a Zamość na Mazurach. Może jest kilka Roztoczy, ale Zamość — ten zabytkowy rodzynek — może być chyba tylko jeden? To niezwykle ciekawe, że sprawdzając mapy w sieci Profesor zwykle dostaje inne wyniki niż reszta grona. Jakaś klątwa?
Nauczycielskie wyprawy to już tuwimowska tradycja, przywoływana co roku w ostatnich tygodniach lub miesiącach roku szkolnego. Teraz padło na wschodnią Polskę. Stamtąd jeszcze kilkadziesiąt kilometrów i jesteśmy na Ukrainie — tam Tuwimowcy już byli, i to dość dawno temu. Do dziś uznają tamtą eskapadę za niezwykle fajną przygodę, więc chyba pozwolicie, że napiszę na ten temat kilka akapitów. Tym bardziej, że z Ukrainą wiążą nas nie tylko miłe wspomnienia grupki obieżyświatów.
Zacznę od wycieczki. Jeżeli wiemy, że w wycieczce brali udział nasi geografowie, to możemy być pewni, że wyjazd nie był zbyt „geograficzny”. Była to raczej beczka śmiechu. Chociaż na trasie Lwów — Kijów pojawiały się też oczywiście okazje do zadumy. Na przykład, na cmentarzu Łyczakowskim.
Wyszperałem kilka fotosów. Zdjęcie 1. Pani Basia, poniżej kozacki bard, po prawej Bohdan Chmielnicki. Chmielu nie widzę, jest za to klimatyczny instrument szarpany i piękna pogoda w pięknym kraju. W takich warunkach żadne powstanie kozackie nie ma szansy. Rok pański 1648 musiał być wybitnie deszczowy.
Zdjęcie 2. Babki z Kijowa. Po prawej Pani Ania, zamaskowana chustką i okularami, obok Panie Gabrysia i Jasia z dawnej administracji Tuwima. Tri matrioszki 🙂
Zdjęcie 3. Aniołowie i Cherubinki w kraju ikon i prawosławnych klasztorów.
Jak wspomniałem, Ukraina to dla Tuwima nie tylko ładne zdjęcia w albumie. Po pierwsze, to osoba Pani Nataszy, która przez szereg lat uczyła młodszych Tuwimowców języka angielskiego. Nasi dawni absolwenci na pewno doskonale pamiętają Panią Nataszę, która była nauczycielem wymagającym, ale przy tym życzliwym, wnoszącym w szkolne życie dużo spokoju, rozwagi i opanowania. Takie cechy charakteru muszą być dzisiaj wybitnie w cenie w Jej ojczystym kraju. Tym bardziej tam, gdzie był dom Pani Nataszy — na wschodzie Ukrainy, gdzie obecnie rządzą antagonizmy narodowe i kałasznikow (albo podobny kawałek metalu). W zakątku świata, gdzie imię Władimir wywołuje niezwykle skrajne reakcje. Dopiero co czytałem, że konflikt zbrojny przybiera tam na sile…
Zdjęcie 4. Pani Natasza jedzie z grupą na Ukrainę. Oto spokój i pogoda ducha. Niestety nie wiem, co obecnie u Niej słychać…
Z Ukrainą wiązały nas też kontakty „uczelniane”. Dokopałem się tutaj do kilku informacji, podam pierwszą z brzegu. „Wrzesień (1995) — pięciodniowa wizyta Dyrektora Zespołu w Bierdiańsku na Ukrainie, zorganizowana przez władze miasta oraz Filii Politechniki Łódzkiej w Bielsku-Białej — podpisanie porozumienia o współpracy i wymianie młodzieży pomiędzy Tuwimem, a Azowskim Regionalnym Instytutem Zarządzania APUY”. Na podpisie sprawa się nie zakończyła. Młodzież faktycznie kursowała na linii Bierdiańsk — Bielsko-Biała…
Pozdrawiam wszystkich, a szczególnie Panią Nataszę, gdziekolwiek obecnie przebywa!
Matura, czyli wałek, placek i złe Google
Witam wszystkich. Chciałem rozpocząć ten wpis od zdania „dzisiaj rozpoczynają się matury”, ale zdążyłem wyhamować. To byłby słaby początek, drewniany, mało odkrywczy i nudny jak flaki z olejem. Zamiast tego zacznę od wałka. I od razu przejdę do konkretów, bo z wałkiem można tylko konkretnie.
Z czym kojarzy się Wam matura? Ze stosami notatek, zarywaniem nocy, napojami energetyzującymi, czerwoną bielizną i wchodzeniem do sali maturalnej prawą nogą? Przede wszystkim powinna kojarzyć się z kuchnią. Raz dlatego, że mózg uczącego się wypada dobrze odżywiać. Szczegóły możecie znaleźć w necie, na przykład na blogu studenckim BlueKangaroo — nie jestem wprawdzie dietetykiem, ale zamieszczony tam wpis brzmi sensownie, sam blog też może przypaść do gustu, głównie pewnie dziewczętom. Orzechy, banany… nawet owsiankę bym zjadł, tylko łososiowi bym po wegetariańsku darował. A wracając do kuchni — jeżeli nie dostrzegacie związków pomiędzy kuchnią a nauką do matury, to obejrzyjcie poniższy filmik 🙂
Rozluźniamy się. Klik…
Obiecywałem wałek, więc był. Nie obiecywałem hollywoodzkiej produkcji, więc jej nie było. Ścieżkę wideo do tego instruktażowego filmiku wziąłem z internetowego portalu Pixabay, resztę dodałem od siebie, chociaż tekst czyta mi ktoś inny. W kwestiach kulinarnych nie konsultowałem się z Robertem Makłowiczem. Co gorsza, nie konsultowałem się też z naszą Panią Kasią, która dużo wie i o wałkowaniu uczniów, i o zdrowym odżywaniu się. Zapomniałem.
A skoro już o gastronomii mowa… Historia matur pisemnych w naszej szkole dzieli się wyraźnie na dwa okresy: kanapkowy i postny. Kanapki zjadali maturzyści w budynku szkoły na ulicy Jaskrowej. To były w ogóle inne czasy. Wszyscy maturzyści pisali na sali gimnastycznej, panowała atmosfera jak na halowych rozgrywkach szachowych dla głuchoniemych. A dzisiaj? Rozbicie dzielnicowe. Maturzyści piszą w wielu klasach, zazwyczaj po dwunastu w grupie. Do tego nieraz trafi się uczeń w podkoszulku, w którym właśnie zeskoczył z deskorolki. Poza tym zniknęły kanapki — maturę przechodzi się na czczo i kropka.
Gdyby nasza szkoła istniała przed wojną, sytuacja byłaby jeszcze inna. Język polski byłby pisany przez pięć godzin zamiast niecałych trzech, wielu uczniów podchodziłoby do egzaminu z łaciny, a nawet greki (o angielskim w ogóle zapomnijcie). Zdana matura oznaczałaby dla naszego absolwenta niezłe pieniądze w pracy i przynależność do cywilizacyjnej elity. Spójrzmy na takiego teoretycznego Józefa X, maturzystę z Tuwima, uformowanego filozoficznie i literacko przez Profesora Piotra, wyedukowanego z łaciny przez Profesor Wiesię. Jeszcze przed trzydziestką Józef siadywałby sobie w wiklinowym fotelu przed restauracyją, palił cygaro i od czasu do czasu odpowiadał przechodniom na czołobitne „dzień dobry, psze pana”. No cóż, wiedza Józefa byłaby w cenie, ostatecznie przed wojną nie było Internetu i Google’a.
Taka jest prawda. Dwie używki dozwolone prawem — Google i Internet — brylują na salonach i w naszych domach, wiedza zawarta w głowie straciła na znaczeniu. Wszystko można sobie wygooglać, nawet informacje o tym, że Ziemia jest płaska, a angielska królowa to tak naprawdę zmiennokształtny kosmita, tzw. Reptilianin 🙁
Zostawmy smutne tematy… Zapraszam do kuchni. Bez wałka.