Rajdowcy z Tuwima
Na środę Tuwim zaplanował rajd. Będzie żużel. Kamolce. Chaszcze i doły, prawdopodobnie trochę błota, a na końcu wspólne imprezowanie na zielonym pod chmurką. Albo — obawiam się — będzie tylko błoto i zwyczajne zajęcia w klasach. W historii szkoły pogoda już kilka razy odwołała rajd. Ale co tam… Może do środy wróci lepsza aura i wycieczka na Kozią Górkę stanie się faktem. 683 metry n.p.m., wturlam się bez jęku. OK, może odrobinę ponarzekam w myślach na stromym podejściu, ale widoki i świeże powietrze mi to wynagrodzą. Dawajcie Kozią Górkę. Znamy się dobrze, już kiedyś na nią wchodziłem z Tuwimem, podobnie zresztą jak na Dębowiec czy Błatnią. Wpakować się w ortalion i do dzieła.
Wrzesień. My rano do szkoły, Profesor może wstawać kiedy chce
Witam wszystkich po wakacjach! Lipiec i sierpień za nami, znowu trzeba będzie wstawać o poranku, czesać się i przyzwyczajać rękę do długopisu. Trzeba będzie zużywać energię, którą nałapaliśmy w ostatnich miesiącach. Chciałoby się powiedzieć: niby nowy rok, a wszystko po staremu, ale jak wiadomo stuprocentowe powtórki historii nie istnieją. Zawsze coś się zmienia. Tym wnioskiem przechodzę do sedna dzisiejszego wpisu, chociaż zrobi się trochę smutno: Profesor Stoecker przeszedł ostatnio na emeryturę. Do licha, On naprawdę to zrobił!
Co teraz porabia? Może siedzi w fotelu i słucha opery Wagnera? Zawsze lubił twórczość tego kompozytora, co dawniej — jak sam przyznaje — oznaczało epizodyczne podkręcanie głośników na sto decybeli. Taki zabieg bywał edukacyjny w skutkach, gdyż udostępniał muzykę pozostałym mieszkańcom bloku z betonowej płyty, za darmo i z najcichszymi niuansami brzmienia 🙂 (= opcja „share” — „udostępnij” znana z telefonów komórkowych i komputerów). A jeśli nie słucha teraz muzyki, to może czyta? Z wykształcenia polonista, ma swoich ulubionych autorów — jak mi się zdaje zaliczają się do nich min. Beckett, Kafka i Haszek. Albo, jako tłumacz przysięgły, przekłada właśnie polski tekst na angielski, przecież przysięgał …? Czytaj dalej
Wakacje jedną nogą w szkole…
Od końca maja w szkole panuje cisza. Czwartoklasiści są już po maturach, klasy trzecie oraz drugie — co prawda za wyjątkiem klasy 2 et — wybyły na praktyki zawodowe. Jeszcze w zeszłym tygodniu na korytarzu można było spotkać uczniów klas pierwszych, ale obecnie niemal wszyscy teleportowali się na Mazury, gdzie mogą podziwiać „piękne okoliczności przyrody”, zaglądać w błękitną taflę wody oraz brać udział w rozmaitych zajęciach edukacyjnych. Utopcy i nimfy wodne raczej ich nie porwą, gdyż na każdego ucznia przypada trzech nauczycieli-ochroniarzy. No, może przesadziłem z tą ochroną i liczbą, ale fakt faktem: grono uwielbia coroczne wypady nad jeziora, nikt nie daje się tu dwa razy prosić. Uczniowie zresztą też odwiedzają Mazury z ochotą. Jak pamiętam, do tej pory dużym wzięciem cieszyły się kajaki oraz rowery. Ciekawe jak będzie tym razem…? Chyba nie zaczną mazurzyć ?*
W szkole została garstka pierwszaków oraz wspomniana klasa 2 et, zresztą zdaje się, że niekompletna. Sporadycznie mijając się na korytarzu, uczniowie doświadczają chyba podobnych uczuć, co Robinson Crusoe spotykający Piętaszka na swojej bezludnej wyspie. Rolę kanibali teoretycznie mogliby odgrywać nauczyciele, z tym że bliższe im są obecnie myśli o hamaku pod palmami niż marzenia o grilowanym pierwszaku. Wakacje za progiem, właściwie już wstawiły jedną nogę do środka szkoły i czekają na ostatni gwizdek 23 czerwca, aby wprowadzić się na dobre. Po długim i pracowitym roku szkolnym przywitamy je z otwartymi ramionami. Nasz profesor pokazuje na zdjęciu, jak prawidłowo należy to robić (jego uczucia udzieliły się nawet rzeźbie):
Niech nam będzie zielono. Przyda się też słońce, odrobina lenia, wesołe towarzystwo i plecak. Blog też trzeba będzie już wkrótce zwinąć do walizki. Brzmi to jak pożegnanie? No cóż, trochę to prawda, ale przecież spotkamy się znowu we wrześniu. Życzę wszystkim zasłużonego odpoczynku pod pojedynczą chmurką na niebie…
Pozdrawiam!
*Mazurzenie to w języku polskim specyficzna, regionalna wymowa niektórych spółgłosek — przykładowo, „sz” i „cz” wymawia się jak „s” i „c”. Mazurzący uczniowie nie chodzą więc do szkoły, aby się uczyć — chodzą do skoły aby się ucyć 🙂
Amerykanie w Tuwimie czyli Born in the USA
Będąc jeszcze uczniem podstawówki nałogowo oglądałem westerny. Bardzo je lubiłem, chociaż wiele z nich było do siebie podobnych i powielało rozmaite schematy oraz stereotypy. Połowa westernów kończyła się na ulicy koło saloonu w niewielkim drewnianym miasteczku — dobry szeryf stawał twarzą w twarz ze złoczyńcą, mierzyli się pokerowym spojrzeniem przez dziesięć minut, a potem błyskawicznie sięgali do kabur i oddawali do siebie strzał z wysokości biodra. Następnie następowała cisza i po chwili na ziemię padał opryszek. Szeryf zwykle szedł potem do swojej kobiety i krótko wygłaszał takie mniej więcej wyznanie: „wszystko już będzie dobrze; może i nie mam łatwego charakteru, ale zmienię się dla ciebie, odepnę gwiazdę szeryfa, będziemy razem uprawiać kukurydzę i wychowywać porządne amerykańskie dzieci…” Kiedy już mieli się całować, na ekranie wyskakiwał THE END. Mowa głównie o starszych westernach, z epoki zanim Clint Eastwood został reżyserem…
Pierwszych Amerykanów poznałem bezpośrednio w 2012 roku. Majowie zapowiadali wtedy koniec światowej cywilizacji, ale zamiast tego w naszej szkole nastąpił od razu początek nowego świata: całkiem dosłownie — przybyli do nas goście z Nowego Świata, na dodatek dyplomaci . Reprezentowali Konsulat USA w Krakowie. Mówiąc inaczej, pojawił się Szeryf oraz jego Zastępca. Aby godnie przyjąć gości, zamierzaliśmy zgłębiać tajniki protokołu dyplomatycznego, ale Konsul, wówczas był to Pan Brian George, wcale tego sobie nie życzył — na filmach jest podobnie, szeryf mówi zwyczajnie, a jak tylko siada przy stole, to od razu kładzie na nim nogi. Oczywiście w pracy dyplomaty nie ma miejsca na taką bezceremonialność, ale fakt faktem: Konsul pragnie nawiązywać nowe znajomości i kontakty, a sztywność bardzo to utrudnia. Konsulowi towarzyszyła Pani Bożena Piłat, redaktor konsularnego periodyku pt. „Zoom in on America”. Od tamtego razu Pani Bożena odwiedza nas co roku, natomiast Konsulowie co jakiś czas się zmieniają. Na początku bywali u nas Panowie: Brian George i Andrew Caruso, a od dwóch lat gościmy Panią Pam DeVolder. Czytaj dalej
Matury od kuchni, czyli dzień z życia egzaminatora
Dzisiaj kilka zdań o maturach. Na początek podam Wam trochę suchych faktów, dawka nie będzie śmiertelna. Do matury podchodziło w tym roku 115 uczniów, którzy — jak wiadomo — zdawali obowiązkowo język polski, matematykę oraz język obcy. Jeśli chodzi o przedmioty dodatkowe, dominatorem okazała się geografia, którą wybrało 88 maturzystów; drugie miejsce zajął język angielski. Co ciekawe, po raz pierwszy w historii szkoły zdawano filozofię — wprawdzie do egzaminu podeszła tylko jedna osoba, ale jednak. Czy to nie przypadkiem „sprawka” profesora pod muszką?
A teraz chciałbym zajrzeć za kulisy matur, przy czym ograniczę się do egzaminu ustnego. Oto jak wygląda dzień z życia egzaminatora…
Ranek przed egzaminem. Egzaminator budzi się. Parę sekund później dociera do niego lub niej (z reguły jest to pani) świadomość, że należy sobie zrobić mocną kawę.
Około 7.30. Egzaminator jest w już w Tuwimie. Jeśli jest przewodniczącym Komisji Egzaminacyjnej, udaje się do gabinetu Dyrektora i wypowiada tajne hasło, które uwalnia lawinę dalszych wydarzeń. Pierwszym z nich jest zgrzyt zamka w sejfie, po którym plik zestawów maturalnych ląduje na rękach egzaminatora. Zestawom towarzyszy plik protokołów, numerki do losowania zestawów przez maturzystów oraz budzik. Z budzika na egzaminie będzie korzystać Komisja Egzaminacyjna. Spokojnie, chodzi naturalnie o kontrolę czasu wypowiedzi każdego zdającego.
Chwila później. Przewodniczący Komisji wychodzi z gabinetu Dyrekcji. Jeśli widać, że rano wypił tylko jedną kawę, Pani Basia zaszyta pod wysokim kontuarem w Sekretariacie rzuca hasło „tylko żeby linijka i numerki wróciły”. Robi to oczywiście subtelnie.
8.00. Komisja Egzaminacyjna synchronizuje zegarki, znaczy się zegar wiszący na ścianie, budzik, oraz ewentualnie jakiś dodatkowy czasomierz. Następnie egzaminator w towarzystwie nauczyciela z drugiej szkoły rozpoczyna odpytywanie. Przyszli maturzyści zastanawiają się często, który przedstawiciel Komisji będzie ich odpytywał. Rzeczywistość jest taka, że zazwyczaj pytają nasi nauczyciele, ale w potrzebie mogą to zadanie przekazać swoim koleżankom i kolegom z drugiej szkoły. Maturzyści pytają, czy egzaminator z naszej szkoły już kiedyś zasłabł. Odpowiedź — w tym roku, jak i w każdym innym — jest przecząca.
Koniec pierwszej rundy odpytywania. Komisja informuje maturzystów o wynikach egzaminu. Kiedyś publicznie ogłaszano każdemu ocenę, ale od paru lat wyniki podaje się zainteresowanym na dyskretnych karteczkach. Uczniowie wychodzą ożywieni, natomiast egzaminatorzy udają się na dłuższą przerwę, z której wychodzą odżywieni. Za każdym razem oznacza to wizytę w sali nr 13 (tzw. Katakumbach Tuwima). Zdąża się tam raczej pospiesznie, ale nic w tym dziwnego — sala 13 oferuje regenerujący poczęstunek: smakowite kanapki, znakomite sałatki, ciasto i sok, lub orzeźwiającą kawę… Spróbuję ciastka z galaretką. Leciutkie. Raczej nie rozmawia się o samych maturach, a w każdym razie z pewnością nie jest to temat na całą przerwę. Mogę jeszcze jedno ciastko?
Druga część odpytywania przypomina pierwszą, chociaż subiektywnie wydaje się egzaminującym „tą dłuższą połową”. Zwłaszcza jeśli jakiś uczeń spóźnia się na swój egzamin, co na szczęście zdarza się naprawdę bardzo rzadko. O ile wiem, wiele lat temu jedna maturzystka spóźniła się o godzinę, ale było to wynikiem podtopienia drogi z Czechowic-Dziedzic podczas lokalnej powodzi — dziewczyna uparła się jednak i dotarła… Znacie może piosenkę Elektrycznych Gitar pt. „Idę do pracy”? Trochę by tu pasowała:
Idę do pracy przez rowy i doły
Idę przez bagno pogodny wesoły
Idę przez pole idę przez las
Idę do pracy ostatni raz…
(Elektryczne Gitary, śpiewa Kuba Sienkiewicz)
Zakończenie egzaminu: następuje ogłoszenie wyników maturzystom, następnie kompletuje się dokumentację egzaminu i zamyka salę. W sumie trudno w egzaminie o sensacyjne wątki i nadprzyrodzone zjawiska, chociaż matura i tak pozostanie jednym z pamiętnych wydarzeń w życiu każdego maturzysty…
Idę po ciastko. Pozdrawiam wszystkich, zwłaszcza przyszłych maturzystów!
Tuwim, Bruce Willis i Szkolna Pułapka 1
W szkole matury, za oknem chmury, a na niniejszym blogu bardzo stary film. Konkretnie najstarszy film nakręcony w naszej szkole — reżyserowany, montowany i obsadzony aktorsko przez uczniów klasy 3 a naszego dawnego liceum. Akcja dzieje się w 2002 roku w budynku na ulicy Jaskrowej; równie dobrze można powiedzieć, że wszystko rozgrywa się w psychice należącej do głównego i w zasadzie jedynego bohatera produkcji, Kujona (w sekundowych epizodach pojawiają się także: Ręka i Wc Nogi). O co chodzi z tą psychiką? Otóż film nosi tytuł „Sen”, co chyba od razu wszystko wyjaśnia. Swoją drogą, czy nasi uczniowie też miewają takie sny? Może maturzyści ? 🙂
Po obejrzeniu filmiku spontanicznie nadałem mu dodatkowy, hollywoodzki tytuł „Szkolna Pułapka 1″. Myślę, że mam do tego prawo. Główny bohater to drugi Bruce Willis, zamknięty w szklanych ścianach wrogiego świata, gdzie szyby się nie tłuką, po kilometrowych korytarzach snują się Obcy, a Pani Marysia właśnie zasypia w domu z kluczem do szkoły pod poduszką (pozdrawiam Panią Marysię!). Nasz Bruce Willis desperacko szuka wyjścia z uczelni: zagląda w kąty, cztery razy upada, raz wyskakuje przez okno, wspina się po linie, wbiega gdzieś i wybiega. Tym, co odróżnia go od Willisa nr 1 jest brak siniaków, podbitych oczu i krwawiących bosych stóp, oraz biała koszula zamiast spoconego podkoszulka. No cóż, jako uczeń liceum nie musiał nosić mundurka…
Dzięki filmowi zwiedzamy nasze dawne sale na ulicy Jaskrowej: fizyczno-chemiczną, biologiczną, gimnastyczną. Fajną mieliśmy salę gimnastyczną — nowoczesną, z balkonem dla widowni i sufitem niemalże drapiącym chmury. Obecnie korzystają z niej jakieś kluby sportowe, ale nie tak często jak my kiedyś. Innym wspomnieniem jest sala biologiczna. Od północy szafki porastał tam mech i paprocie, na południu rosły jakieś filodendrony i palmokształty. Uczniowie pukali w szybki akwarium. Za metalowymi barierami obok rybek czaił się Mesocricetus Auratus, który po wybudzeniu i wyciągnięciu z klatki okazywał się zdezorientowanym chomikiem syryjskim. Salą rządziła Pani Zosia, którą serdecznie pozdrawiam… 🙂
„Sen” jest efektem pracy czterech Tuwimowców: Łukasza, Barta, Jacka i Sławka. Mieli pomysł, poczucie humoru, chęci i niezbędne umiejętności techniczne. Oraz — niestety — archaiczną kamerę (zapewne piętnaście lat temu tak by jej nie nazwano). Jakość obrazu w filmie nie powala: oglądamy świat wzrokiem krótkowidza-astygmatyka, któremu podprowadzono okulary i ewentualnie wkroplono do oczu nieco atropiny (niewtajemniczonych odsyłam do Wikipedii). Mimo to zdecydowanie zachęcam do obejrzenia filmu. A przy okazji — może znajdzie się ktoś, kto nakręci Szkolną Pułapkę 2? No, nie dajcie się prosić!
Pozdrawiam Łukasza, Barta, Jacka i Sławka z dawnej 3 a, Panią Zosię, oraz czytelników bloga!