Kronika szkolna
Rajdowcy z Tuwima
Na środę Tuwim zaplanował rajd. Będzie żużel. Kamolce. Chaszcze i doły, prawdopodobnie trochę błota, a na końcu wspólne imprezowanie na zielonym pod chmurką. Albo — obawiam się — będzie tylko błoto i zwyczajne zajęcia w klasach. W historii szkoły pogoda już kilka razy odwołała rajd. Ale co tam… Może do środy wróci lepsza aura i wycieczka na Kozią Górkę stanie się faktem. 683 metry n.p.m., wturlam się bez jęku. OK, może odrobinę ponarzekam w myślach na stromym podejściu, ale widoki i świeże powietrze mi to wynagrodzą. Dawajcie Kozią Górkę. Znamy się dobrze, już kiedyś na nią wchodziłem z Tuwimem, podobnie zresztą jak na Dębowiec czy Błatnią. Wpakować się w ortalion i do dzieła.
Wakacje jedną nogą w szkole…
Od końca maja w szkole panuje cisza. Czwartoklasiści są już po maturach, klasy trzecie oraz drugie — co prawda za wyjątkiem klasy 2 et — wybyły na praktyki zawodowe. Jeszcze w zeszłym tygodniu na korytarzu można było spotkać uczniów klas pierwszych, ale obecnie niemal wszyscy teleportowali się na Mazury, gdzie mogą podziwiać „piękne okoliczności przyrody”, zaglądać w błękitną taflę wody oraz brać udział w rozmaitych zajęciach edukacyjnych. Utopcy i nimfy wodne raczej ich nie porwą, gdyż na każdego ucznia przypada trzech nauczycieli-ochroniarzy. No, może przesadziłem z tą ochroną i liczbą, ale fakt faktem: grono uwielbia coroczne wypady nad jeziora, nikt nie daje się tu dwa razy prosić. Uczniowie zresztą też odwiedzają Mazury z ochotą. Jak pamiętam, do tej pory dużym wzięciem cieszyły się kajaki oraz rowery. Ciekawe jak będzie tym razem…? Chyba nie zaczną mazurzyć ?*
W szkole została garstka pierwszaków oraz wspomniana klasa 2 et, zresztą zdaje się, że niekompletna. Sporadycznie mijając się na korytarzu, uczniowie doświadczają chyba podobnych uczuć, co Robinson Crusoe spotykający Piętaszka na swojej bezludnej wyspie. Rolę kanibali teoretycznie mogliby odgrywać nauczyciele, z tym że bliższe im są obecnie myśli o hamaku pod palmami niż marzenia o grilowanym pierwszaku. Wakacje za progiem, właściwie już wstawiły jedną nogę do środka szkoły i czekają na ostatni gwizdek 23 czerwca, aby wprowadzić się na dobre. Po długim i pracowitym roku szkolnym przywitamy je z otwartymi ramionami. Nasz profesor pokazuje na zdjęciu, jak prawidłowo należy to robić (jego uczucia udzieliły się nawet rzeźbie):
Niech nam będzie zielono. Przyda się też słońce, odrobina lenia, wesołe towarzystwo i plecak. Blog też trzeba będzie już wkrótce zwinąć do walizki. Brzmi to jak pożegnanie? No cóż, trochę to prawda, ale przecież spotkamy się znowu we wrześniu. Życzę wszystkim zasłużonego odpoczynku pod pojedynczą chmurką na niebie…
Pozdrawiam!
*Mazurzenie to w języku polskim specyficzna, regionalna wymowa niektórych spółgłosek — przykładowo, „sz” i „cz” wymawia się jak „s” i „c”. Mazurzący uczniowie nie chodzą więc do szkoły, aby się uczyć — chodzą do skoły aby się ucyć 🙂
Amerykanie w Tuwimie czyli Born in the USA
Będąc jeszcze uczniem podstawówki nałogowo oglądałem westerny. Bardzo je lubiłem, chociaż wiele z nich było do siebie podobnych i powielało rozmaite schematy oraz stereotypy. Połowa westernów kończyła się na ulicy koło saloonu w niewielkim drewnianym miasteczku — dobry szeryf stawał twarzą w twarz ze złoczyńcą, mierzyli się pokerowym spojrzeniem przez dziesięć minut, a potem błyskawicznie sięgali do kabur i oddawali do siebie strzał z wysokości biodra. Następnie następowała cisza i po chwili na ziemię padał opryszek. Szeryf zwykle szedł potem do swojej kobiety i krótko wygłaszał takie mniej więcej wyznanie: „wszystko już będzie dobrze; może i nie mam łatwego charakteru, ale zmienię się dla ciebie, odepnę gwiazdę szeryfa, będziemy razem uprawiać kukurydzę i wychowywać porządne amerykańskie dzieci…” Kiedy już mieli się całować, na ekranie wyskakiwał THE END. Mowa głównie o starszych westernach, z epoki zanim Clint Eastwood został reżyserem…
Pierwszych Amerykanów poznałem bezpośrednio w 2012 roku. Majowie zapowiadali wtedy koniec światowej cywilizacji, ale zamiast tego w naszej szkole nastąpił od razu początek nowego świata: całkiem dosłownie — przybyli do nas goście z Nowego Świata, na dodatek dyplomaci . Reprezentowali Konsulat USA w Krakowie. Mówiąc inaczej, pojawił się Szeryf oraz jego Zastępca. Aby godnie przyjąć gości, zamierzaliśmy zgłębiać tajniki protokołu dyplomatycznego, ale Konsul, wówczas był to Pan Brian George, wcale tego sobie nie życzył — na filmach jest podobnie, szeryf mówi zwyczajnie, a jak tylko siada przy stole, to od razu kładzie na nim nogi. Oczywiście w pracy dyplomaty nie ma miejsca na taką bezceremonialność, ale fakt faktem: Konsul pragnie nawiązywać nowe znajomości i kontakty, a sztywność bardzo to utrudnia. Konsulowi towarzyszyła Pani Bożena Piłat, redaktor konsularnego periodyku pt. „Zoom in on America”. Od tamtego razu Pani Bożena odwiedza nas co roku, natomiast Konsulowie co jakiś czas się zmieniają. Na początku bywali u nas Panowie: Brian George i Andrew Caruso, a od dwóch lat gościmy Panią Pam DeVolder. Czytaj dalej
Matury od kuchni, czyli dzień z życia egzaminatora
Dzisiaj kilka zdań o maturach. Na początek podam Wam trochę suchych faktów, dawka nie będzie śmiertelna. Do matury podchodziło w tym roku 115 uczniów, którzy — jak wiadomo — zdawali obowiązkowo język polski, matematykę oraz język obcy. Jeśli chodzi o przedmioty dodatkowe, dominatorem okazała się geografia, którą wybrało 88 maturzystów; drugie miejsce zajął język angielski. Co ciekawe, po raz pierwszy w historii szkoły zdawano filozofię — wprawdzie do egzaminu podeszła tylko jedna osoba, ale jednak. Czy to nie przypadkiem „sprawka” profesora pod muszką?
A teraz chciałbym zajrzeć za kulisy matur, przy czym ograniczę się do egzaminu ustnego. Oto jak wygląda dzień z życia egzaminatora…
Ranek przed egzaminem. Egzaminator budzi się. Parę sekund później dociera do niego lub niej (z reguły jest to pani) świadomość, że należy sobie zrobić mocną kawę.
Około 7.30. Egzaminator jest w już w Tuwimie. Jeśli jest przewodniczącym Komisji Egzaminacyjnej, udaje się do gabinetu Dyrektora i wypowiada tajne hasło, które uwalnia lawinę dalszych wydarzeń. Pierwszym z nich jest zgrzyt zamka w sejfie, po którym plik zestawów maturalnych ląduje na rękach egzaminatora. Zestawom towarzyszy plik protokołów, numerki do losowania zestawów przez maturzystów oraz budzik. Z budzika na egzaminie będzie korzystać Komisja Egzaminacyjna. Spokojnie, chodzi naturalnie o kontrolę czasu wypowiedzi każdego zdającego.
Chwila później. Przewodniczący Komisji wychodzi z gabinetu Dyrekcji. Jeśli widać, że rano wypił tylko jedną kawę, Pani Basia zaszyta pod wysokim kontuarem w Sekretariacie rzuca hasło „tylko żeby linijka i numerki wróciły”. Robi to oczywiście subtelnie.
8.00. Komisja Egzaminacyjna synchronizuje zegarki, znaczy się zegar wiszący na ścianie, budzik, oraz ewentualnie jakiś dodatkowy czasomierz. Następnie egzaminator w towarzystwie nauczyciela z drugiej szkoły rozpoczyna odpytywanie. Przyszli maturzyści zastanawiają się często, który przedstawiciel Komisji będzie ich odpytywał. Rzeczywistość jest taka, że zazwyczaj pytają nasi nauczyciele, ale w potrzebie mogą to zadanie przekazać swoim koleżankom i kolegom z drugiej szkoły. Maturzyści pytają, czy egzaminator z naszej szkoły już kiedyś zasłabł. Odpowiedź — w tym roku, jak i w każdym innym — jest przecząca.
Koniec pierwszej rundy odpytywania. Komisja informuje maturzystów o wynikach egzaminu. Kiedyś publicznie ogłaszano każdemu ocenę, ale od paru lat wyniki podaje się zainteresowanym na dyskretnych karteczkach. Uczniowie wychodzą ożywieni, natomiast egzaminatorzy udają się na dłuższą przerwę, z której wychodzą odżywieni. Za każdym razem oznacza to wizytę w sali nr 13 (tzw. Katakumbach Tuwima). Zdąża się tam raczej pospiesznie, ale nic w tym dziwnego — sala 13 oferuje regenerujący poczęstunek: smakowite kanapki, znakomite sałatki, ciasto i sok, lub orzeźwiającą kawę… Spróbuję ciastka z galaretką. Leciutkie. Raczej nie rozmawia się o samych maturach, a w każdym razie z pewnością nie jest to temat na całą przerwę. Mogę jeszcze jedno ciastko?
Druga część odpytywania przypomina pierwszą, chociaż subiektywnie wydaje się egzaminującym „tą dłuższą połową”. Zwłaszcza jeśli jakiś uczeń spóźnia się na swój egzamin, co na szczęście zdarza się naprawdę bardzo rzadko. O ile wiem, wiele lat temu jedna maturzystka spóźniła się o godzinę, ale było to wynikiem podtopienia drogi z Czechowic-Dziedzic podczas lokalnej powodzi — dziewczyna uparła się jednak i dotarła… Znacie może piosenkę Elektrycznych Gitar pt. „Idę do pracy”? Trochę by tu pasowała:
Idę do pracy przez rowy i doły
Idę przez bagno pogodny wesoły
Idę przez pole idę przez las
Idę do pracy ostatni raz…
(Elektryczne Gitary, śpiewa Kuba Sienkiewicz)
Zakończenie egzaminu: następuje ogłoszenie wyników maturzystom, następnie kompletuje się dokumentację egzaminu i zamyka salę. W sumie trudno w egzaminie o sensacyjne wątki i nadprzyrodzone zjawiska, chociaż matura i tak pozostanie jednym z pamiętnych wydarzeń w życiu każdego maturzysty…
Idę po ciastko. Pozdrawiam wszystkich, zwłaszcza przyszłych maturzystów!
Dzień Otwarty, Dzień Zamknięty, Dzień Przygotowań…
28 kwietnia mieliśmy w Tuwimie de facto dwa dni. Dzień Powitań i Dzień Pożegnań. Dla wielu były to ostatnie chwile w miejscu, gdzie spędzili cztery lata swojego życia. Dla innych — być może — 28 kwietnia był pierwszym (nieoficjalnie) dniem w nowej szkole. Mówiąc krótko, żegnaliśmy absolwentów i witaliśmy gimnazjalistów podczas Dnia Otwartego. Fotorelacje z tych wydarzeń można znaleźć na szkolnej witrynie internetowej i facebooku, toteż skupię się na 27 kwietnia, który był Dniem Przygotowań. Rozpiszę całość w formie dramatycznej, gdyż był to dzień, w którym wiele osób w szkole otrzymało rolę. No i istniał scenariusz.
Występują:
Siła Wyższa, Chór uczniowski, Uczniowie 1 ct konkretnie, Sabina, Uczniowie 2 et, Pani Wiesia, Pani Dorota, Pan Patryk, Pan Tomasz
AKT 1
(Miejsce: dziennik elektroniczny, 24 kwietnia, godzina 10:04)
Siła Wyższa: W załączeniu przesyłam program Dnia Otwartego, który również wisi już od kilku dni w pokoju nauczycielskim. Proszę wychowawców o poinformowanie klas o tym programie.
AKT 2
(27 kwietnia, teren szkoły, zaawansowane popołudnie. Pootwierane drzwi do klas. Na korytarzu idą sznurkiem uczniowie; przypominają trochę mrówki. Niosą to co zdobyli na portierni: płótna, nożyczki, inne rzeczy. Będą dekorować sale — zamienią je w różne kraje. Słychać obcasy — zapowiadają Panią Wiesię, która przez najbliższe kilka godzin będzie robić w salach notoryczne inspekcje)
Chór uczniowski: Oko wszędzie, ucho wszędzie. Co to będzie? Co to będzie?
Pani Wiesia: Nie róbcie Dziadów. Zdążycie na jutro?
Chór uczniowski: Kilka rzeczy doniesiemy rano.
Akt 3
(Dekoracja korytarza. Baloniki — grupka uczniów z 1 ct przetacza do nich dwutlenek węgla wyprodukowany w płucach. Od tej produkcji robią się z początku czerwoni, ale potem już tylko bledną. Będą mocować baloniki do listwy na korytarzu. Na tej samej listwie trzy osoby z chóru uczniowskiego zawieszają duży napis „Witamy”)
Chór uczniowski z 1 ct: Ciężko idzie!
Sabina: Nie mogę! Nie umię zawiązywać baloników.
Pan Tomasz: Spokojnie. Będziesz dźwigać stoły. Jeszcze nie wiem dokąd, bo przez framugi te kolosy nie przejdą.
Pan Patryk (chwilę potem): Stoły i rośliny trzeba zabrać, bo tutaj będzie pokaz animacji. A tam — hen koło portierni — będzie pokaz barmański.
Chór uczniowski z 1 ct: Ile tych baloników? Jak wieszać? Skąd? Dokąd? Jak? Jak?
(Korytarz koło sali 204. Drzwi do sali 204 szeroko otwarte. Widać przez nie ogromne sterty tekturowych pudeł. Co z nich zbudują uczniowie klasy 2 et? Włochy? Nepal? Pudło — tutaj będzie Francja. Oj, rośnie Francja ponad czubki głów…)
Chór uczniowski z 2 et: Potrzebujemy trzech baloników w kolorach Francji.
Chór uczniowski z 1 ct (mocując do drzwi sali 204): Niebieski, biały, czerwony!
Pani Wiesia: Zdążycie na jutro?
(Na korytarz wypływa Siła Wyższa. Nic nie mówi. Atmosfera pracy nasila się)
Akt 4
(Sala na pierwszym piętrze — w środku jest jakby orientalnie, przez salę przepływa rzeka. Trójka dziewcząt buduje konstrukcję przypominającą jakąś kolumnadę. Na środku Pani Dorota z zastygłym okrzykiem na ustach)
Pan Tomasz: Co tam słychać ? Chińczycy trzymają się mocno?
Pani Dorota: Tu będzie Tajlandia. Ale mało rąk do pomocy. Chłopcy nie przyszli pomóc, z Tajlandii robi się niezły Meksyk.
Pani Wiesia (wchodzi stukając energicznie obcasami): Zdążycie na jutro?
Chór uczniowski: Kilka rzeczy doniesiemy rano.
Pani Dorota (wychodząc przed szereg uczennic): Będzie nawet słoń!
Zakończenie
(28 kwietnia, szkolny korytarz. Na korytarzu 400 gimnazjalistów. Zaglądają do sal, aby zwiedzić Francję, Grecję, Meksyk, Tajlandię, Włochy, inne krainy… Oglądają pokazy — animacji oraz barmański. Są zainteresowani. Gestykulują. Zagadują. Przez tłumy przebija się Pan Patryk. Siła Wyższa w towarzystwie nauczycieli odwiedza poszczególne kraje — klasy, oceniając ich wystrój, przygotowane potrawy i ubiory regionalne.)
Pani Wiesia: Zdążyli.
Siła Wyższa: A jakie potrawy przygotowali!
(Mijają kolejne godziny… Dzień Otwarty zostaje zamknięty około 14.00).
Tak, wiem. Więcej dramatów nie napiszę. Pozdrawiam wszystkich 🙂
Pani Dorota nasyła na szkołę happening czytelniczy
W zeszły wtorek na terenie szkoły buszował happening czytelniczy. Do klas zaglądały tajemnicze postaci w długich, powłóczystych szatach; niektóre z nich trzymały w rękach coś, co wyglądało na kije podróżnych. Czyżby propozycje nowych szkolnych mundurków? Nie tym razem, zresztą szkoła nie wymaga od uczniów posiadania spiczastych uszu, kocich wąsów ani noszenia hełmów. Więc kto to był? No cóż, zdecydowanie były to postaci literackie. Jedna z nich garbiła się w literacki sposób, a jeszcze inna po literacku dźgała kijem powietrze. Cała ekipa cierpiała przy tym na zanik pamięci. Tajemniczy osobnicy wchodzili podczas lekcji do klas i zadawali uczniom trzy pytania. Kim jestem? Z jakiej książki się urwałem? Kto mnie wykreował? A odpowiedzi na te pytania przychodziły z różną szybkością. Ciężko miał podobno kot Behemot z „Mistrza i Małgorzaty” Michaiła Bułhakowa — jedna klasa nie czytała jeszcze tej lektury. Mniejsze problemy napotkało towarzystwo, które wypadło spomiędzy kartek „Władcy Pierścienia” — hobbit Frodo, czarownik Gandalf, elf Legolas, krasnolud Gimli i reszta tej literackiej ekipy. Tolkien trzyma się mocno, mimo że akurat ta pozycja lekturą nie jest. Dosyć prędko zidentyfikowano też inne postaci: Wertera z powieści Goethego i pannę młodą z „Wesela”.
Pomysł na happening narodził się oczywiście w naszym BCK, czyli Bibliotecznym Centrum Kulturalnym. Oficjalna nazwa tego miejsca to biblioteka, ale wiemy dobrze, że w praktyce te trzy pomieszczenia pełnią znacznie więcej funkcji. Mamy tam pracownię komputerową z multimediami, salę lekcyjną, dom kultury oraz azyl dla zmęczonych. Ten ostatni w postaci wygodnych zielonych kanap, gdzie łatwo możemy zatrzymać nasze wewnętrzne, rozgorączkowane trybiki. Z drugiej strony trzeba przy okazji wspomnieć, że bywają chwile, gdy kanapy stają się nieużywalne. Dzieje się tak w dniach i godzinach poprzedzających różne szkolne przedstawienia i uroczystości — biblioteka zamienia się wtedy w miejsce prób teatralnych i choreograficznych. Taki plac budowy, gdzie na głowę może spaść jakiś pustak. Pani Dorota trzyma w ręce niewidzialny gwizdek; wokoło panują szurania, świsty, komendy, muzyka i hiperwentylacja; uczniowie tańczą, mrugają, recytują albo przemieszczają się z kąta w kąt z końską głową na karku. Koń ma wytrzeszczone oczy, chyba nie wie jak odnaleźć się w całym tym zawirowaniu… Muszę tutaj jednak wyraźnie zaznaczyć, że trudno sobie wyobrazić Tuwima bez takiej nakręconej biblioteki. Tutaj powstają prawie wszystkie szkolne imprezy i inne wydarzenia, które cementują szkolną społeczność, urozmaicają nasz dzień powszedni i wydobywają z uczniów potencjał. Uważam przy tym, że mamy duet bibliotekarski, który doskonale się uzupełnia. Pani Dorota gwarantuje nieskrępowany dynamizm, a Pani Agnieszka spokój i wyciszenie. Jang i jing w czystej postaci.
Happening zakończył się tak samo jak się zaczął, czyli na wesoło. Grupka postaci literackich postanowiła rozładować ładunek pozytywnej energii, jaki zgromadziła podczas zabawy. Włączyła w bibliotece muzykę, zaczęła tańczyć i śpiewać. Towarzystwo wpadło w najprawdziwszy trans. Pojawiła się pantomima z kijami, a krasnolud wylądował nawet z gitarą na podłodze. Zresztą sami zobaczcie film i zdjęcia. Pozdrawiam wszystkich!