Kronika szkolna
Pod ścianą
Podejrzewam, że temat szkolnych gazetek i graffiti nie jest w stanie zerwać nikogo z łóżka ani oderwać od znajomych i Netflixa, ale jeśli już ktoś dotarł do tego wpisu, to może jednak chwilę zostanie? Opowieść zacznie się niewinnie, ale stopniowo pojawi się w niej psychiatria i intrygujący wątek z depilatorem.
W zeszły czwartek nasze szkolne gazetki przeszły dużą operację plastyczną. Chirurdzy z Tuwima to i owo pocięli, odessali, przypięli i pospinali, znaczy się: zrobili szkole mały lifting. Gazetki to drobiazg, ale jaka w sumie byłaby szkoła, gdyby zabrać z niej dekoracje, a pozostawić puste ściany? (Puk puk) Dzień dobry, panie psychiatro.
Trzeba przyznać, że szkolny ludek potrafi tworzyć ładne, estetyczne rzeczy. Oto gazetka przygotowana we czwartek przez klasę Pani Basi:
Albo ta poniżej. Nie ma miejsca na nijaki, bezosobowy beton — tworzyła klasa Pani Marzeny:
Otrzęsiny pierwszaków
W zeszłą środę wybraliśmy się całą szkołą na całkiem przyjemny rajd. Klasy pierwsze zaliczyły przy okazji otrzęsiny — w tym roku rytuał miał miejsce na bielskich Błoniach. Jak wiadomo, podczas klasycznych otrzęsin spotykają się dwie grupy uczniów: jedna jest mniejsza i koniecznie chce brać udział w zabawie, a druga grupa nie chce i w ogóle nie uważa tego wszystkiego za nic fajnego. Znaczy się, kompletny łańcuch pokarmowy: po jednej stronie drapieżniki, po drugiej szczelnie zbite stadko wytrzeszczonych owieczek. A pośrodku stragan z takimi zabawkami jak widły, miotły, wiadra oraz słoiki z różnymi glutami w środku. A u nas?
A u nas jesień średniowiecza, tylko dobrze to przeczytajcie. Zamiast izby tortur i słoików pojawiło się coś w rodzaju zajęć dla harcerzy. Panowie i Panie z klasy 3 etp 👍 postawili przed młodymi kilka zadań na spostrzegawczość, zwinność i grupowe główkowanie, a potem obserwowali wszystko spokojnie z boku. Otrzęsiny odbywały się same, każdy torturował się indywidualnie i na luzie… 😳😳😳
Trochę więcej powie film. Zobaczcie jak klasa 1 bt przechytrzyła starszych uczniów — mieli zdobyć kubek z wodą za pomocą liny i bez dotykania ziemi. Główka pracuje! To tylko jedno z zadań, które musieli rozwiązać.
Koronawirus, Japonia i latające głowy
Witam wszystkich po długiej przerwie. Dzisiejszym wpisem otwieram nowy sezon zapiskowy na szkolnym blogu. Znalazłoby się sporo dobrych tematów na pierwszy wpis po wielu miesiącach dezaktywacji, ale żaden nie jest w stanie przebić aktualnością tematu epidemii koronawirusa. Mówiąc krótko, dzisiaj będzie o COVIDZIE 19, dorzucę też egzotyczny wątek japoński.
Azjatycki wirus pożerający płuca jak golonkę i zamieniający człowieka we wrak, który na pierwsze piętro już zawsze będzie wjeżdżał windą — Tuwim dobrze zna temat, chyba jesteśmy pierwszą bielską szkołą na pełnej kwarantannie. Od piątego października siedzimy na zdalnym nauczaniu, a trzy panie nauczycielki zachorowały na COVIDA. Trzymam za nie kciuki 🙂 🙂 🙂
Ile to wszystko jeszcze potrwa?
Na Dalekim Wschodzie epidemia już chyba słabnie. Może chodzi też o to, że Chińczycy czy Japończycy walczą z tą chorobą jako społeczeństwa a nie jednostki? My — na Zachodzie — stawiamy na indywidualizm i własne prywatne światy, skupiamy się na własnych opiniach, płucach i zarazkach. Jak ktoś nie chce maseczki, to nie ogląda się na resztę, chyba że dostanie solidny mandat. Ludzie wschodniej półkuli chyba bardziej postrzegają się jako części większej całości. Działanie w grupie mają w genach. Czy nam trochę tego nie brakuje?
Koronawirus wymaga aktywnego przeciwnika. Gdyby jeden człowiek miał się tłuc z koronawirusem, mogłaby to być nasza Pani Dorota, stale podłączona do ładowarki mistrzyni bambusowego kija. Albo wytrenowany przez nią oddział karateków. Na zdjęciu typowe zajęcia w szkolnej bibliotece (kto przechodził tam treningi naszej Bibliotekarki, ten zrozumie). Pani Dorota wykrzesze energię nawet z leżącego kapcia 🙂
W‑S-T-A-W-A‑J i W‑A-L-C‑Z !
A może telefon do naszego emerytowanego nauczyciela języka angielskiego, Pana Ryszarda Stoeckera? Pan Ryszard był związany z klubem trenującym wschodnie sztuki walki (naprawdę).
Autorski cios „Tsunami diamentowej pięści”
Skoro już mowa o sztukach walki i Dalekim Wschodzie, to proponuję obejrzeć poniższy filmik. Zrobiłem go w wolnym czasie, poszło szybko, zajęło mi to jakieś sześć godzin i dziesięć minut. Dokładnie nie wiem, zmęczeni czasu nie liczą. Powstało coś dla przedszkolaków:
Mówiąc krótko: psiku-psiku, i po owsiku.
To się znaczy, fajnie by było.
Niestety, epidemia jeszcze potrwa. Jeśli ktoś chciałby psychicznie odpocząć od tematu wirusa, to proponuję odrobinę rzeczywistości alternatywnej. Na przykład książkę, po którą normalnie by się nie sięgnęło. Coś spoza zwykłych zainteresowań. Osobiście wybrałbym japońskie klimaty. Kraj, w którym wynaleziono haiku, sumo, origami czy druk 3D ma chyba trochę ciekawych rzeczy do zaoferowania.
Jedną taką książkę przeczytałem w początkach podstawówki. Nosiła tytuł „Kwaidan”. Autor zebrał w niej ludowe japońskie bajki dla dzieci, na przykład o pożeraczu trupów albo latających głowach Rokuro-kubi. Latające głowy odłączały się od ciał albo rozciągały szyje jak gumki recepturki, po czym krążyły po okolicy i próbowały podsłuchiwać ludzi lub wysysać im krew. Podobno należały do paskudnych, wścibskich osób. Wujek, który mi podarował książkę zasypiał w przekonaniu, że zrobił dobry uczynek, bo zagonił mnie do czytania. Ja zasypiałem przy włączonej żarówce. Dzisiaj nawet koronawirus nie robi na mnie takiego wrażenia.
Można też czytać w Internecie. Właśnie tam niedawno trafiłem na artykuł, który przypomniał mi o egzotycznym Kraju Kwitnącej Wiśni. Tekst opowiadał o dziwnej patologii, która od niedawna dręczy Japończyków — chodzi tu o spanie na jezdni. Tak, spanie na jezdni. Podobno odnotowano tysiące przypadków, gdy Japończyk położył się spać na środku ruchliwej drogi. Zacytuję portal internetowy:
Co ciekawe, wśród praktykujących tę nietypową formę odpoczynku odnotowano wiele kobiet, a ludzie nierzadko rozbierają się, myśląc, że przyszli do domu i kładą się do łóżka.
Ach, ci potomkowie Kamikaze i samurajów, ludzie żyjący w stałym napięciu nerwowym… Jeśli kogoś interesuje spanie na asfalcie, rzucam link: https://wydarzenia.interia.pl/swiat/news-nietypowe-zjawisko-w-japonii-klada-sie-na-drodze-i-spia-taki,nId,4677227
Chyba już się pożegnam. A jak zdalne nauczanie powróci, odłączę swoją głowę od ciała i polecę zajrzeć do znajomych ze szkoły.
No to nara! Sajonara!
Strajk nauczycieli. Podsumowanie gorącego kwietnia.
Dzisiaj trudny temat — kwietniowy strajk nauczycieli, największy i najdłuższy strajk w historii polskiej szkoły, a zarazem trzy gorące tygodnie w murach Tuwima, gdzie strajkowali niemal wszyscy „zdolni do noszenia kredy”. Od razu też uprzedzam, że poniższy wpis nie wpędza mnie w samozachwyt. Długo się do niego zabierałem i wciąż jeszcze nie wydaje mi się ukończony, a sam temat jest drażliwy i mocno naładowany emocjami. Z drugiej strony czas mija…
Nie chcę przynudzać, ale na początku wypada podać kilka suchych danych. Po pierwsze, strajk trwał trzy tygodnie (nawet podczas Świąt Wielkanocnych). Po drugie, strajkowano wyjątkowo masowo. W naszym mieście do protestu przystąpili nauczyciele z większości państwowych placówek oświatowych — połowy przedszkoli oraz wszystkich podstawówek (22) i szkół średnich (17). Po trzecie, strajk wcale się jeszcze nie zakończył, tylko został tymczasowo zawieszony.
Magiczny tysiąc…
Wydaje się, że w mediach i na ulicy przeważa prosty przekaz: doszło do strajku, gdyż nauczyciele domagali się podwyżki płac o tysiąc złotych. Rzadziej słychać, że uczący walczyli o godność zawodu i zmiany w oświacie, że podobnie jak inni mają na utrzymaniu rodziny, a pensje rosną bardzo wolno. Mówimy o materializmie, twardym stąpaniu po ziemi, czy też obraz jest bardziej złożony? Każdy ma oczywiście prawo do swojej opinii, byle by ją sobie wyrobił w uczciwy sposób. Niekoniecznie pod wpływem jednozdaniowych komentarzy z forów internetowych i memów, gdzie można przeczytać, że „nauczyciele podpalili katedrę Notre Dame”… 🙁
Dobra, wróćmy do naszej szkoły. W Tuwimie strajk trwał od ósmego do dwudziestego piątego kwietnia i został zawieszony wkrótce po klasyfikacji maturzystów przez Radę Pedagogiczną. W godzinach pracy nauczyciele nie mogli sprawdzać wypracowań i klasówek, wpisywać ocen do dziennika, ani nawet sprzątać „bałaganu” w swoich szkolnych szafkach. Byli pozostawieni myślom w swoich głowach i — nie ukrywajmy — emocjom. Nie było fety.
Jeżeli już ktoś świętował, to Sfera i inne sklepy, sklepiki i lokale gastronomiczne. Słyszałem, że każdego dnia dłużej liczyły utarg po tłumnych odwiedzinach uczniów…
Podczas protestu nauczyciele Tuwima intensywnie obserwowali rozwój sytuacji „strajkowej” w kraju. Niektórzy chronili się przed rzeczywistością przy stole z grami planszowymi, gdzie brylowała gra strategiczna „Catan”, a później zwykłe kostki do gry. Nawiasem mówiąc, trudno o trafniejszą parafrazę sytuacji w oświacie, gdzie kolejne dni przynosiły strajkującym rozmaite zaskakujące nowiny.
Większość strajkujących „zabarykadowała się” w pokoju nauczycielskim, natomiast przedstawiciele rebeliantów — Komitet Strajkowy — okopali się na uczniowskiej portierni, gdzie biło drugie serce rewolucji (sam nie wierzę, że to piszę, ale cóż — Lenin wiecznie żywy :)). To tam codziennie tworzono listy strajkujących na następny dzień i szczególnie wnikliwie komentowano rozwój strajku w Tuwimie i innych szkołach.
Od czasu do czasu w gronie protestujących padały krótkie, wymowne słowa — „Od jutra kończę strajk. Dłużej nie dam już rady”. W takich sytuacjach nie oczekiwano wyjaśnień, nikt nikogo nie osądzał ani nie piętnował rozpalonym żelazem jako „łamistrajka”, albo odwrotnie — jako „fanatyka rewolucji” czy „dżihadystę”. Na szczęście. Słyszałem niestety, że w innych szkołach dochodziło czasami do ostrych kłótni między strajkującymi i niestrajkującymi.
A uczniowie Tuwima? …Szkoła bez uczniów to bardzo dziwne miejsce. Smutne.
W ostatnim tygodniu strajku w szkole dominowało milczenie, nauczyciele pozamykali się w swoich światach wewnętrznych na cztery spusty. Nie było fety, była bryndza. Wreszcie ogłoszono zawieszenie protestu. Jedna z pań nauczycielek się popłakała, wcale nie dlatego, że magiczny tysiąc przeszedł jej koło nosa.
Tutaj zawieszam wpis na temat strajku…
Pozdrawiam ze swojego fotela na koniec szarego, deszczowego dnia 🙂
Nasza kapsuła czasu
Nadejście nowego roku nastraja do rozmyślań nad przemijaniem i zmienną naturą rzeczywistości. Pierwszoklasista może sobie pomyśli, „jeszcze niedawno piaskownica, a dzisiaj Tuwim”. Ktoś starszy dokona obserwacji w stylu buddyjskim, „wydaje mi się, że jestem czasownikiem”. Tempus fugit — czas ucieka. Czy da się coś na to poradzić?
W Tuwimie wymyśliliśmy sposób.
Grudzień 2018. Skarpa przed szkołą, na skarpie ludek szkolny tłoczy się wokół dziury wykopanej w ziemi. Niebo nad głowami szare, wieje wiatr. Ludek stoi i czeka na rozpoczęcie wydarzenia, obok kręci się kamerzysta. — „Niech się pan schowa z tyłu, wygląda pan jak grabarz!” — słychać krytyczne słowa Pani Doroty pod adresem Pana Konserwatora, który stoi tuż przy uczniach w swoich pancernych gumowcach. Pan Konserwator cicho odsuwa się na dalszy plan. To On wygładzi ziemię po tym, jak kapsuła czasu wyląduje w wykopanym dołku.
No właśnie… kapsuła czasu. Ludzie od zawsze próbują zamykać teraźniejszość w różnych trwałych pojemnikach — z kamienia, metalu, albo z liter. Chcą zostawić przyszłym pokoleniom pamiątkę po sobie, coś czasoodpornego. Nasza kapsuła nie jest zbyt cenna materialnie, ale kiedyś będzie mieć swoją wartość pamiątkową. Z zewnątrz to po prostu metalowa walizka, szkło, plastik, papier i płótno — bez szansy na recykling 🙂 A w środku my — nasze zdjęcia, mundurek hotelarza, szkolne broszurki i list do ludzi z przyszłości w solidnej flaszce. Film, na którym śpiewamy hymn i wypuszczamy w niebo biało-czerwone baloniki. MP3 z rapującą Panią Marysią, ponad sto fotek z rajdów, praktyk zawodowych i różnych szkolnych wydarzeń, magazyn samorządowy ze wzmianką o szkole. Wszystko zapakowane do worków (ich wyloty szczelnie stopiło żelazko, nawet mrówka się nie przeciśnie do celulozy w środku) i solidnej metalowej walizki ze sklepu Jula.
Pan Dyrektor zagląda w dołek i rozpoczyna się uroczystość. Kamil z 3 at odczytuje krótkie pismo adresowane do przyszłych pokoleń. Wylicza wobec zgromadzonego tłumku zakopywany inwentarz. „Błogosławi” znalazcę, który w przyszłości zadba o rzeczy w znalezionej walizce. Wygłasza też niewinną klątwę, która nasyła na ewentualną „psuję z przyszłości” mrówki, pijawki i jeże. Na szczęście lista nieszczęść nie obejmuje komorników.
Ojciec Kacper z parafii Św. Juliana unosi walizkę nad dołkiem.
Kacper: „Niech przetrwa na wieki wieków!”
Chór grabarzy: „Amen!”
Wielebny kładzie kapsułę na dnie jamy. Na walizkę — niczym na umrzyka — sypią się grudki ziemi. Tyle tylko, że skrzynka ma kiedyś ożyć, za sto lat albo i więcej… 🙂 Ocaleje… pewnie ocaleją też pancerne gumowce Pana Konserwatora, ale to już inna sprawa 🙂
W ruch idzie łopata. Żegnaj kapsuło, będzie mi Cię brakowało!
Pozdrawiam wszystkich!
Milicjanci, demonstranci i zwykli spryciarze. Happening jak rzeczywistość…
Czwartek, ósmy listopada. Szkolnym korytarzem tupie rozkrzyczana grupa dziewcząt. Żądają jednego: „Kobiety na traktory!!! Kobiety na traktory!!!” Zaraz sobie przypominam, że dzisiaj w szkole odbywa się happening zorganizowany z okazji Obchodów Święta Niepodległości. Jak się jeszcze okaże, wydarzenie przeniesie szkołę w okolice końca Pierwszej Wojny Światowej oraz do epoki PRL, pokaże też, jak nasz kraj odzyskiwał niepodległość w 1918 oraz 1989 roku.
Całość wyreżyserowała Pani Gosia. Będzie gorąco. Pamiętam szkolne spektakle Pani Profesor, na których zawsze działo się coś spektakularnego 🙂
Dzisiaj jest podobnie. Oto jedna ze scen — czasy komuny, lud pozuje z papierem klozetowym, który był wtedy trudno dostępny — na Polaka ponoć przypadało rocznie siedem rolek (zabawne szczegóły tutaj). Ładniej byłoby powiedzieć „papier toaletowy”, ale lud pracujący PRL odwiedzał klozety, „toaleta” kojarzyła się ze schludnością i „burżujstwem” (trochę przesadzam) 🙂
Grupka robotników, po prawej z przodu rozpoznaję brygadzistę Mateusza. Na mój gust kombinatorzy, których zna każdy człowiek w potrzebie — papier klozetowy to cenny towar w biednym PRL, a spryciarze zapewne wynoszą go po cichu z pracy i „opylają” potrzebującym. Willi z tego nie będzie, ale może nasi spryciarze dorobią się kolekcji winyli?
Zwolennicy Partii i głowy państwa, Władysława Gomułki. Zadowoleni posiadacze papieru toaletowego oraz ci, którzy szczerze wierzą w system socjalistyczny. A na środku u góry szczęśliwy milicjant. Chwila, czy to nie Mateusz, handlarz papierem klozetowym? Ten to się umie życiowo ustawić… 🙂
Zakład pracy Twoim drugim domem! Napis niczym żółta wywieszka w pobliżu przewodów wysokiego napięcia, „DOTKNIĘCIE GROZI PORAŻENIEM I ZGONEM!”. Sympatyczne dziewczęta oczywiście w strojach z epoki.
Zła wiadomość dla miłośników bimbru: dziewuszce po lewej u góry wyrasta z głowy kijek z dramatycznym napisem: Bimber przyczyną ślepoty! Tak propaganda PRL załatwia edukację.
Politycznie kraj jest uzależniony od Związku Radzieckiego. Obywatele są kontrolowani przez państwo. Dosyć…
Władza nie lubi demonstrantów. Kogo by tu… zahaczyć…? Kogo by tu…
Zahaczone…
Jedno z kluczowych wydarzeń, które przyczyniły się do powrotu niepodległej Polski w 1989 roku — Okrągły Stół. Władza zasiada do rozmów z opozycją. Kluczowy moment happeningu.
Oto historia pół żartem, pół serio. Moim zdaniem, strzał w dziesiątkę 🙂
Jak powiedziała mi Pani Gosia, do udziału w happeningu zgłosiło się około czterdziestu uczniów z różnych klas. To świetny wynik, dobrze, że ludek chce się angażować w podobne eventy. Niepodległość też nam wywalczyli ludzie, którym — mówiąc potocznie — „się chciało”. Chociaż, oczywiście, kosztowało Ich to znacznie więcej. Pamiętajmy o Nich i przełomowych chwilach w naszej historii.
Pozdrawiam Panią Gosię i uczestników happeningu, oraz wszystkich czytelników!